niedziela, 25 grudnia 2011

Świątecznie

Bóg przyjął ludzkie ciało. Kruche, podatne na wszelkie zranienia, poddane cierpieniu, ale i ciało, które zostało stworzone z miłości i dla miłości.

W Bogu biło ludzkie serce. Czuło jak my. Doświadczało jak my. Kochało. Przyjmowało i dawało miłość.

Niech to Boże serce i Jego miłość prowadzi nas przez wszelkie trudy życia, byśmy umieli spostrzec to, czego nie widać w ciągłym biegu – prostych radości, przyjaznych twarzy, dobrych ludzi wokół.

Życzę Wszystkim dobra czynionego i dostrzeganego. Niech ono nas przygarnia i podnosi w naszej codzienności. Życzę ufnej nadziei i prostej radości z rzeczy pozornie małych, ale uświadamiających nam stale wartość życia. Życzę odnalezienia swojego miejsca,  pokoju w sercu i ciepła, które będzie mogło roztopić lód serca.

środa, 21 grudnia 2011

Pierwszy śnieg

Dziś spadł pierwszy śnieg.

Zabieliło krajobraz, a mi zapadało śniegiem oczy i serce.  Smutek zakrada się jak nieproszony gość i jeśli wypycham go drzwiami – wraca przysłowiowym oknem.
Właśnie wróciłam z kuchni skąd rozchodzi mi się po domu zapach świątecznych ciasteczek. Podobno na chandrę pomagają słodycze, więc zapuściłam się dziś mimo późnej pory w okolice kuchni i upiekłam część świątecznych ciasteczek. Proste z pozoru czynności skupione wokół mąki i czekolady pozwalają nabrać dystansu do siebie i nie dać się pochłonąć temperaturze, która próbuje zamrozić moje serce.

W oknie świecą się ledowe gwiazdki, obok telewizora pali się świeca roznosząc cynamonowy zapach. I jest cisza. Korzystam z chwil samotności zanim nie porwie mnie jutro znów wir świata pracy i przedświątecznego zamętu.

Pewnie znów będę mieć kłopoty z zaśnięciem. W głowie snują mi się różne myśli. Plączą się gdzieś obok ludzi, którzy mnie otaczają, zatrzymują się nad poszczególnymi osobami. Zastanawiam się co im powiem w świątecznym czasie, kiedy ich spotkam. Co napisać w prostym sms-ie tym, których nie będę miała szansy spotkać, a co powiedzieć komuś z daleka, do kogo przyjdzie mi zadzwonić?
Sama z siebie układa się lista życzeń dla mnie. Są proste i takie zwyczajne… W takich chwilach dosadnie czuję swoją kruchość. Jakby zapodziewała się gdzieś dusza czyniąc mnie tylko, albo aż, człowiekiem z krwi i kości.

Za oknem zrobiło się naprawdę pięknie. Widzę z mojego okna miasto przystrojone w niezliczoną ilość świateł. Padający śnieg zrobił swoje i wszystko – przynajmniej z mojego okna – naprawdę wygląda pięknie.

Myślę o dwóch stronach zimowej aury – jest biało i pięknie, ale jednocześnie ślisko i niebezpiecznie.  Tak jak z pięknem i brzydotą: nie każde piękno kryje w sobie dobro, i nie każda brzydota jest skazana na bycie czarnym charakterem. Życie uczy nas często, że pozory mylą, a rzeczywistość pokazuje inną stronę medalu.

Gdzieś w uchu cichutko gra mi trochę muzyki usiłując przekrzyczeć myśli cisnące się wokół mnie. Zwyczajnie chciałabym się gdzieś na chwilę schować. Nie musieć nic mówić, ani z niczego się tłumaczyć. Wtulić się w dobre słowo, pozwolić pochwycić się dobrym ramionom  i tak trochę pobyć. I tym sposobem nabrać sił przed tym co przede mną.

czwartek, 15 grudnia 2011

Klocki

Mieliśmy dziś w pracy istny najazd dzieci. Przedszkolaki – starszaki śpiewały piosenki i deklamowały wiersze. Naprawdę niezłe widowisko.

Patrzyłam na nie. Nie miały oporów, żeby się nawzajem przekrzykiwać, udowadniać kto ma lepszą zabawkę czy jaka bajka jest fajniejsza. Jeden z chłopców miał składaną – chyba z klocków lego – postać żołnierza. Składał go i rozkładał przekrzykując się z innymi dziećmi.
Kiedy wróciłam przed swój komputer pomyślałam, że historia układania swojego świata zaczyna się już od dziecka – na przykład wtedy, kiedy po raz pierwszy dostajesz klocki. Zaczynasz budować: zamki, domki, piramidy, różne kształty. Stawiasz. Kleisz. Myślisz. Obliczasz. Tu okno, tam drzwi, tu baszta, tam zwodzony most. Tu jakaś postać. Super zabawa. Rozwija wyobraźnię. Daje poczucie bycia kimś ważnym – małym architektem wyimaginowanego świata, w którym tworzy się budowle na miarę XXX wieku, toczy bitwy ze smokami i złymi rycerzami i zawsze wygrywa budując nowe, lepsze światy.

Czasami jako dziecko zamiast drewnianych czy plastikowych – dostajesz do ręki  swoje życie.  W klockach do ułożenia. Musisz sobie poradzić. Coś po drodze nie zadziałało i wszystko się rozsypało. Każdy z z klocków to inna historia – ma inny kolor i kształt. Masz za zadanie ułożyć je na nowo, a życie wciąż dosypuje ci nowe szczegóły.

Zaczynasz je układać tak jak w zabawie z prawdziwymi klockami. Tylko tym razem jest inaczej. Nie ma wyimaginowanego, baśniowego stwora, smoka i złych rycerzy. Są realne zagrożenia, otrzymujesz rzeczywiste razy. Uczysz się kilka razy szybciej i rozwijasz inne zdolności w walce z rycerzami ciemności. Po jakimś czasie udaje ci się wznieść całkiem niezłą warownię. Już nie pada tak łatwo pod naciskiem obcej armii. Uczysz się technik wojskowej obrony, planujesz z rozmysłem każdą akcję i stosujesz do niej odpowiednią taktykę działania. Wystawiasz wartowników i budujesz kolejne zabezpieczenia. Tu baszta, tam zasieki, drut kolczasty i strażnicy poustawiani co pięć metrów. W międzyczasie uczysz się technik samoobrony i czujesz się jak nieźle wyszkolony wojownik zdolny podjąć każde wyzwanie.

Z czasem zaczynasz nadbudowywać i zabezpieczać się, aż stajesz się więźniem własnej budowli.
Taki mur staje się drugą skórą chroniąca przede wszystkim świat emocji. Nic nie czuć – to jest łatwe i bezpieczne. Naprawdę. Super atrakcyjna opcja, kiedy to, co możesz czuć, albo to na co możesz sobie pozwolić żeby czuć – jest po prostu do bani.

Bycie rozważną i przewidującą to nic złego. Tak samo jak zastanawianie się nad wyborami, zachowaniem, relacjami czy nad wypowiadanymi słowami. Prawda.
Prawdą jest też to, że każdy centymetr zbudowanej warowni może trzymać z daleka ból, cierpienie i strach jak również prostą dobroć, serdeczność i… zwyczajną miłość.

Rozebrać swoje zamczysko oznacza na nowo zaakceptować istnienie emocji i nauczyć się przyjmowania bólu, akceptowania zarówno swoich jak i cudzych niemożności. Pozwolić sobie na okazanie słabości i nauczyć się prosić o pomoc.

sobota, 10 grudnia 2011

Międzysłowie...

Pomiędzy słowami kryją się dziwne rzeczy.

To całe międzysłowie jest jak wolna przestrzeń do interpretacji. Czasami nie wypowiadając wiele – można wypowiedzieć dużo, a z kolei w potoku słów często można się zagubić. Czasami się zastanawiam co dzieje się  pomiędzy wypowiadanymi słowami w sercu człowieka, który słucha. Jak zapełnia wolne przestrzenie interpretacji  i jakie ślady zostawia w swoim sercu.

Międzysłowie potrafi być jak morze. Nie znasz jego głębokości i skarbów jakie może kryć.
Jest jak burza, która znaczy swoje nadejście sino-granatowymi skrawkami nieba.
Jak czysta i radosna twarz dziecka, które biegnie na spotkanie z ukochanym rodzicem.
Jak chłód poranka kuszącego słońce swoim pięknem.
Jak samotność, którą niektórzy nazywają pójściem na łatwiznę.

Czasami żałuję, że tak mało z nas rozumie się bez słów. Może wtedy to wszystko co pojawia się „pomiędzy” byłoby łatwiejsze do zrozumienia.

Moje miasto przedwczoraj rozświetliły światła. Zrobiło się świątecznie i pięknie. Już nie jest tak porażająco mrocznie i depresyjnie. Jest jakoś tak… inaczej. Jakby w porażającym mroku  rodziło się coś nowego.

Chciałabym żeby grudzień ze swoim mrokiem już się skończył. Wypijam prawie każdego wieczoru kubek herbaty z maliną z myślą o rozmaitych powinnościach, napomnieniach, pracy, mądrościach do zapamiętania, odpowiedzialności czy rodzinnej wizycie.
Między słowami myśli mi się natomiast o nadchodzącym śniegu, spacerach, porzeczkowej nalewce, świetle, czytaniu, pisaniu,  zasypianiu i budzeniu się,  nie-muszeniu i zrobieniu czegoś nie-mojego.

sobota, 3 grudnia 2011

Mufinkowe przyjemności

Miętowa czekolada, wiśnie w cieście francuskim, naleśniki z owocami, tiramisu, owocowa herbata i nalewka. Słodkości, które ostatnio wręcz chodzą za mną.
No a wczoraj dodatkowo zapachniało mufinkami w mojej kuchni. Istna ciasteczkolandia. Z takimi zapachami nie straszna mi zima i jej temperatury. Generalnie nie tęskno mi do białego puchu, lecz ku mojemu zdziwieniu zaczęłam wczoraj myśleć o tym, jakby to było gdyby już spadł śnieg.
Podzielę się przepisem, bo jest prosty i szybki.  Można go modyfikować na swój unikalny sposób. Smacznego.

Mufinki z czekoladą
Składniki „suche” – szklanka mąki pszennej, pół szklanki cukru (jeśli dodaję czekoladę wystarczy 1/4 szklanki), 3/4 szklanki wiórków kokosowych (czasami stosuję zamiennie z rozmaitymi owocami: lubię wiśnie lub banany), tabliczka ciemnej czekolady (gorzkiej lub mlecznej – jak kto woli) pokruszonej na drobne kawałki, łyżeczka proszku do pieczenia, łyżeczka sody.
Składniki „mokre” – 3 jajka, 200 ml śmietanki 30%, pół szklanki oleju kilka kropel olejku waniliowego (niekonieczny, ale dodaje aromatu)
Mieszamy składniki suche i składniki mokre – ale oddzielnie. Następnie mieszamy je razem. Dodam, że najlepiej robić to zwykłą łyżką, a nie mikserem, bowiem tajemnicą muffin są grudki. Im jest ich więcej – tym muffina lepsza.Więc wystarczy tylko zamieszać parę razy łyżką, żeby wszystko się połączyło.
Wkładam zawartość do foremek – mam silikonowe i muszę powiedzieć, że świetnie się sprawdzają. Następnie piekę ok. 30 min. w temperaturze 180 stopni. A tak naprawdę czekam aż zrobią się złoto-brązowe i wtedy je wyciągam.
Dodam – są przepyszne.

czwartek, 1 grudnia 2011

Rzeczy się zmieniają

Rzeczy się zmieniają.

Coraz wcześniejsze zmierzchy, późniejsze poranki, więcej chłodu i mniej słońca. W powietrzu wiszą zimowe chmury i być może szybciej niż myślę nadejdzie zimowy front, który zabieli drogi. Znów będę mieć wtedy ochotę na spacery pomimo mrozu i wielu innych niedogodności. I pewnie znów zamarzy mi się kominek w domu, cisza i trzaskające od języków ognia drzewo.
Rzeczy się zmieniają.

Ktoś się z kimś pokłóci, ktoś inny kogoś przytuli. Być może ktoś się nie obudzi, ktoś inny powita świat pierwszym krzykiem. Gdzieś wstanie noc, gdzieś rozpocznie się dzień. Niby kładziemy się i budzimy tacy sami, ale…
obok nas wciąż zmieniają się rzeczy.

Niektóre są mniej lub bardziej przewidywalne.  Na niektóre czekamy, innych chcielibyśmy uniknąć.
A mi prawie dziś zapachniało muffinkami z czekoladą. Nie wystarczyło mi czasu. Może jutro? Moja kuchnia dziś już świątecznie wysprzątana i odkurzona zaprasza do nadrobienia straconego czasu.  Dawno już jej nie eksploatowałam. Mam ochotę na zimowe eksperymenty. Nowe zapachy.
Rzeczy się zmieniają, a ja zaczęłam od mojej kuchni.

Otworzyłam drzwi mojej jaskini, w której chowam się od czasu do czasu, a jutro zabiorę się za kolejne porządki.