Sklejam tę notatkę dobry miesiąc i jakoś nie mogę przysiąść,
żeby ją zakończyć i opublikować.
Kręgosłup daje mi się we znaki i posiedzenie dłuższe przy
laptopie powoduje że muszę się nieźle rozkręcić, żeby potem nie skręcało mnie w
różnych kierunkach. Pod koniec stycznia zaliczyłam SOR w związku z odcinkiem
lędźwiowym tegoż kręgosłupa. Tak mnie skręciło w pracy, że ani wstać, ani
usiąść, ani stać… Ległam więc na podłogę, a stamtąd zabrali mnie panowie w
pomarańczowych mundurkach. Nie powiem – perspektywa niemożności podźwignięcia
się na własne nogi dała mi do myślenia. Zaliczyłam przy okazji pierwsze w
zawodowej karierze L4 i zastrzyki w liczbie 20. Było-minęło i niechętnie wracam
do tamtych chwil, ale ulotność tego co nazywany zdrowiem dalej kręci mi się po
zwojach mózgowych.
W pracy na tyle znów się poukładało, że już się nie wściekam
rano jak się budzę. I pędzę każdego ranka, żeby zdążyć ze wszystkim. Taka praca
z zegarkiem w ręku. Na godzinę, żeby wszystko zmieścić, a jak za mało – dołożyć
z pustego. Iście salomonowo…. Poza tym
cieszy mnie maj – choć roboty nie zabraknie
Poza tym przygarnęłam kota – przybłędę, który ledwo
przetrwał zimę, ale znajomy weterynarz doprowadził go do stanu używalności i
już u mnie został. Tak się razem docieramy do dziś, a i radości z tego docierania sporo jest. Myślę o tym, żeby owinąć siatką balkon, żeby mógł sobie
pogrzać się w pełnym słońcu a nie zza szyby.
Co jeszcze? Jakoś opornie idzie mi wyciąganie roweru,
chodzenie na basen, zepsute auto już drugi miesiąc patrzy na mnie z wyrzutem
żeby coś z nim zrobić. Na razie zbieram siły na prozaiczne rzeczy i zostawiam
powyższe sprawy lepszym dniom.
Lato przyjdź! Wiosną nie przybyło mi tak oczekiwanych sił. Omiatam
wokół swój bałagan i świadomie nie wchodzę tam, gdzie jeszcze jest tak ciemno i
zimno.