niedziela, 30 stycznia 2011

Klucze [1]

To już napisałam dawno. Gdzieś już zostało opublikowane. Przeczytało to trochę osób. Przenoszę to również tutaj, a właściwie odsłaniam z lekkim drżeniem. Gdzieś tu napisałam, że nie umiem mówić – sprawia mi to ogromną trudność. Szczególnie nie umiem mówić o uczuciach. Mogę jednak nazywać w słowie pisanym to, co wyszperam w głębi moich przepastnych zwoi emocjonalnych. Czytajcie zatem o historii z jednej strony wyimaginowaj (choć niektórzy zapewne szybko odkryją co mnie zainspirowało), ale z drugiej – prawdziwej przez pryzmat tego, co może dziać się w ludzkich sercach.

[przeznaczone dla osobników +18 lat]

KLUCZE  I

Wyciągnął dłoń. Była realna jak on sam. Tak bliska, że jego wskazujący palec mógł swobodnie rysować delikatny profil jej twarzy.
Bezszelestnie.
Właśnie tak pomyślał wyciągając dłoń w jej stronę.
Bezszelestnie przesuwał dłoń wokół policzka zostawiając za sobą delikatną smugę dotyku. Odkrywał w nim swoje miejsce, spokój, czystą radość.

Kilka godzin wcześniej kosztował jej wszystko.

Poznawał każdy jej zakątek. Uczył się jej westchnień reagujących na jego wszędobylstwo. Pozwalał wędrować jej dłoniom po swojej gruboskórności i otwierać najwrażliwsze zakątki.

Odgarnął kosmyki włosów, które opadły na jej twarz. Jej bezbronność wdzierała się w jego sukinsynowatość i odzierała go z jego masek. Była jak klucz, który otwierał dostęp do każdej jego części. Odarła go ze wszystkiego i wypełniła sobą niszcząc jego skrzętnie upchane w zakamarkach samotność i strach.

Klucz 1.
Śmierć
Tam w korytarzu patrzył w jej umierające od smutku oczy i pochylający się profil jej twarzy ku
ziemi. Myślał, że się rozpłacze, a ona po prostu umarła. Ogarniała wzrokiem walizkę stojąca nieopodal. Kiedy ją brała w rękę i przechodziła obok niego  namacalnie czuł, że wraz z oddalającą się sylwetką umierają poszczególne części jej ciała.
Do końca myślał, że tego nie zrobi. Myślał, że zadziała jak stara, dobra Alicja. Że w imię ideałów
zrobi wszystko co najlepsze dla wszystkich wokół. Stał się znów starym, manipulującym sukinsynem.
Tymczasem zrobiła coś tak nieoczekiwanego, że stał tam jak porażony i nie mógł się ruszyć za nią, ani powiedzieć czegokolwiek, co sprawiłoby, żeby się zatrzymała.


Zatrzepotała rzęsami kiedy przesunął dłonią po łuku brwiowym. Tyle razy chciał to zrobić. Zatoczyć małe kółko wokół jej powiek i przeciągnąć dłonią wzdłuż wypukłości jej policzka i znaleźć się na wgłębieniu jej szyi i obojczyka. Cudowne miejsce, w które po prostu wsunął nos, kiedy w końcu pozwoliła mu się przytulić.
Otworzyła oczy, kiedy jego palec zawędrował w okolice ust. Zadrżały. Odległość między nimi nagle zawęziła się na odległość jednego westchnienia. Zbyt dużo czasu minęło od ostatniego i jedynego jak do tej pory razu, w którym wchłaniał w siebie jej zapach i przywłaszczał ją w sobie, niezdarnie próbując oddać jej całą swoją łagodność na jaką umiał się zdobyć.
Leżała nieruchomo wpatrując się w niego. Namacalnie czuł jej wzrok skupiony w jego oczach. Czuł jej lekkie spięcie. Nie dziwił się. Jeszcze kilka godzin temu nazwała go zabójcą jej marzenia. Właśnie tak mu powiedziała: zabiłeś mnie. Pozwoliłeś żeby moje życie umarło.
Nagle zapragnął znów poczuć jej bliskość, kobiecą pasję, ramiona oplatające się na szyi, dłonie wędrujące po jego klatce piersiowej.
Nie zdoła jej wynagrodzić nic z przeżytej samotności i doświadczonego bólu.

Może tylko dać jej najlepszą część siebie jaką dzięki niej odkrył. Dlatego splata jej dłoń ze swoją, przyciąga do ust i całuje. Potem przysuwa się bliżej wciąż ogarniając jej twarz wzrokiem. Kiedyś czytali się bez słów. Dziś wie, że wiele z jej dystansu będzie musiał przełamać. Nie może zawieść jej. Jeśli to zrobi – zawiedzie samego siebie.

Pochyla się i szepcze jakieś słowa, które jeszcze poprzedniego wieczoru mogły wydawać mu się śmieszne. Przy niej stają się  prawdziwe i realne.

Wie, że jedno z jej czułych miejsc znajduje się w okolicach szyi, poniżej płatka ucha. Pochyla się z tym samym wzrokiem, którym obdarzył ją kilkanaście godzin temu i zanim zdążył odnaleźć tamto miejsce ustami mówi jej coś swoimi oczami.

– Zaufaj mi. – Odczytuje.

Jej spięcie mija w fizycznym kontakcie z nim. Znikają jej szczątki niepewności.
Rozpoczynając wędrówkę ustami po zakamarkach jej szyi przyszło mu do głowy, że ona nie wiedziała czego się po nim spodziewać. Zawsze uciekał zostawiając za sobą coraz większe rany.
Teraz został. Nie chce uciec. Chce w końcu przestać tęsknić i zostawić za sobą jej zamienniki, które nie przynoszą ukojenia, a tylko bardziej komplikują jego pokręcony świat.
Odpowiada.
Czuje jej dłoń poruszającą się w zwolnionym tempie po jego ramieniu, by za chwilę poczuć ją właśnie pośrodku jego klatki piersiowej. Nie trzeba mówić. Ona wie.
Dobrze. Skoro ona rozumie, to zrozumie i to. Teraz jest czas, żeby pokazać jej to wszystko co czuje, kiedy o niej myśli.

Klucz 2
Tęsknota
Przyjechał za nią
na lotnisko. Chciał… Co chciał? Kiedy ją zobaczył wiedział, że nie może do niej podejść. Była swoim osobistym wrakiem, co sprawił on. Do tej pory manipulowanie ludźmi miał opanowane do perfekcji. Sztuczka miała być prosta. Jej były chłopak był przynętą, a mroczny sekret miał tylko pomóc jej dokonać, według jego pokręconego mniemania, tego jednego, prawdziwego wyboru. Przez ostatnie dwa lata nie zauważył, że stała się inną kobietą. Myślał, że ją znał. Tymczasem musiał nauczyć się jej na nowo. Wiedział też, że jeśli pozwoli jej przejść na drugą stronę, za żółtą linię i barierki, nie będzie miał możliwości poznania jej od nowa. Czuł się jak ostatni idiota. Ale to było nic w porównaniu z tym, że doświadczył jeszcze większej bezradności nie mogąc zrobić dosłownie nic. To nie było w jego stylu. Zawsze można coś zrobić. Obojętnie co. Byle co. Nagle zabrakło mu odwagi, żeby do niej podejść. Stał tam jak idiota godząc się z własną bezradnością i uczuciem straty, które nagle rozlało się w nim. Stał na lotnisku jeszcze godzinę po jej odlocie gapiąc się w tablicę odlotów. Po kilku miesiącach odkrył, że stał tam mając nadzieję, że nagle w cudowny sposób pojawi się nagle oznajmiając „nie odjechałam”. Nie czuł rozczarowania. Przeciwnie. Zaczął tęsknić, do czego nie umiał się przyznać sam przed sobą.

Nie tylko on zdołał ją poznać cząstkę jej za pierwszym razem. Ona poznała cząstkę jego również. Doświadcza tego w iskrach rozchodzących się pod wpływem jej dotyku. Jej ust. Jej ciała. Jest wszędzie tam gdzie tego pragnie. Zatem będzie jej oddawał z nawiązką wszystko co ma i kim jest.
Wędruje wzdłuż jej ciała. Nigdy nie przypuszczał, że  ciało kobiety może wyzwolić coś więcej niż tylko fizyczne pragnienie. Im bardziej ją ogarnia i oddaje siebie – tym bardziej rozlewa się w nim rzeka uczuć, o której nie miał pojęcia, że istnieje.
Rzeka uczuć płynie pośrodku niego samego. Jest tak silna, że nie zawsze wie co z nią zrobić. Jak ponazywać geografię uczuć rozlewającą się w zakamarkach mózgu i ciała.

Nagle ogarnia go wzruszenie ściskające gardło. Wilgotnieją oczy. Chce je schować, bo nagość jego uczuć jest gorsza od nagości fizycznej.

Nie pozwala mu uciec od siebie. Prowadzi go w jego bezbronności okrywając pod palcami szczegóły jego twarzy. 
– Zaufaj mi – odczytuje tym razem z jej wzroku.
Poddaje się uzdrawiającemu dotykowi i czuje rozlewający się spokój. Wtula głowę w jej ramiona pozwalając, by kolejna rzeka czułości przetoczyła przez niego.
Ma ją tak blisko siebie, a już tęskni. Do tych włosów ją okrywających, które musi co chwilę
odgarniać by widzieć jej twarz i oczy. Do jej twarzy, w której na nowo pojawia się nieśmiały
blask, który straciła przez niego. Do jej oczu, które w niewinny sposób ukazują całą ją i
potrafią czytać z niego jak z otwartej ksiązki. Do jej cudownych dłoni, które uzdrawiają jego
sukinsyństwo.
Do jej…
Do niej.
Po prostu do niej.

Jest w stanie zrobić wszystko, żeby tylko znów lśniła swoim blaskiem.
Podnosi się gwałtownie i pociąga ją za sobą. Siedzą naprzeciw siebie. Jego intensywny wzrok sprawia, że delikatnie rumieni się i spuszcza głowę pozwalając, by jej twarz zasłoniła kaskada opadających włosów.
Przeczytała.
– Kocham cię.

Klucz 3
Zdumienie
Nie uwierzył swoim oczom jak ją zobaczył. Stała w hotelu i rozmawiała z recepcjonistą. Wrażenie
było tak silne, że wyszedł stamtąd natychmiast. Pojawiła się na sympozjum mimo tego, że jego nazwisko widniało jako jednego z wykładowcy. Zdumiał się, kiedy nie zobaczył jej potem na sali wykładowej. Przez chwilę pomyślał, że musiał się pomylić, że to nie ona, że to jego mózg zaprojektował jej postać, że to była inna kobieta. Użył wszelkich możliwych środków, żeby się tego dowiedzieć. Wydał na to mnóstwo dolarów. Potem się dowiedział, że przestała praktykować medycynę. Przyjechała do NY na szkolenie. Że mieszka w Londynie.

Przytula ją i rysuje opuszkami palców wgłębienie kręgosłupa. Czuje jej westchnienie. Kolejne milimetry między nimi pokonane, bo ona wtula się w niego jeszcze bardziej, choć myślał, że to już niemożliwe. Chce tak pozostać, bo znajduje najbardziej pasujące na świecie miejsce dla swojego podbródka i policzka. Dotyk to takie cudowne urządzenie. Nie musi patrzeć. Może pozwalać wyczuwać palcami delikatną, wręcz aksamitną fakturę jej skóry, zamyka oczy, bo dzięki temu uruchamiają się pozostałe zmysły. Kolejne wrażliwe miejsce w okolicach prawej łopatki. Czuje jak drży, gdy dosięga właśnie tego skrawka skóry.

Sam zostaje zaatakowany jej poszukiwaniami i zaczyna drżeć pod jej dotykiem. Czuje małe kółka rysowane na swoich plecach. Łagodnie i leniwie. Czuje jej ciało ufnie opierające się na nim. Kiedy jej palce docierają w dół jego pleców napięcie między nimi staje się coraz bardziej nieznośniejsze.
Chciałby przekroczyć tę barierę, ale wie, że ona jeszcze nie jest gotowa. Wysupłuje policzek i podbródek z najbardziej pasującego miejsca na świecie i bierze jej twarz w swoje dłonie. Całuje ją. Robi to z największą czułością i delikatnością, zaledwie muskając jej ust. Chce jej oddać tę najwrażliwszą cząstkę siebie, którą odkrył tuż potem jak otworzyła mu drzwi swojego londyńskiego mieszkania.

Klucz 4
Prawda
Nie wiedział co jej powie. To była jedna z tych decyzji, którą się podejmuje bez względu na
konsekwencje. Mógł dostać w twarz, mogła go wyrzucić. Potrzebował prawdy między
nimi. Niech mu powie, że jest sukinsynem.

Odszukanie jej zajęło mu niecały miesiąc. Co prawda, gdyby przez moment przestał myśleć jak zwykle, pewnie odnalazł ją szybciej. Londyn to wielkie miasto.  Zaszyła się – i to skutecznie. Mała, ale dobra firma, sieć kontaktów. Nie wiedział, że dodatkowo znała francuski i że miesiąc pracy dzieliła pomiędzy Dijon a Londynem. Nie wiedział, że znała się na winach. Nie wiedział, że miała własną kafejkę z najlepszą kawą i croissantami. Nie wiedział, że miała nosa do najlepszych win. Nie wiedział…

Delikatność jego warg nie przeszkodziła jej pochłaniać go intensywniej. Czuje jej napierające ciało i wie, że oboje są gotowi, by stawić czoła sobie nawzajem. Przez chwilę oboje nieruchomieją pozwalając wypełnić się sobą nawzajem do końca. Porusza się delikatnie, ale nagle ona bierze go zachłanniej. Czuje jej całe ciało i wie, że swoimi paskudnymi grami stracił zbyt dużo cennego czasu, który mógłby dzielić z nią. Zalewa go jej ocean pragnień. Patrzy głęboko w jej oczy i uspakaja rytm. Długo. Najdłużej jak się da chce ją czuć i oddawać jej co najmniej to samo.

Teraz da jej dużo więcej. Czyta jej sygnały i spełnia wszystkie pragnienia wyczytane z niej. Nie pozostaje dłużna i doprowadza go na szczyty, poza którymi jest ogromna przestrzeń w której najpierw się szybuje, a potem delikatnie opada.
Kiedy wykrzykuje jej imię i odpływa, czuje jak wtula się w niego. Z jakąś desperacją. Nie chce stracić kontaktu z jego ciałem.

Mały, ale rozpaczliwy gest mówi mu więcej niż ostatnie wątpliwości wyczuwane przez jej skórę.
Nie.
Nie chce jej zostawić. Nie chce żyć z dala od niej. Od jej blasku, ramion, oczu. Od jej obecności.
Zrobi wszystko, żeby ją przy sobie zatrzymać. Nie pozwoli odejść. Chciałby tak pozostać z nią do końca świata. 

Patrzy w jej oczy.

Tak. Znów go odgadła. Znów sięga do jego ust pieczętując rozpoznaną prawdę, którą wyczytała z jego oczu.
- Ja też cię kocham.

czwartek, 6 stycznia 2011

Czas jak antybiotyk?

Czas leczy rany. Podobno. Tylko kompletnie nie wiem jaką miarę czasu przyjąć, żeby uznać się za wyleczoną. Tak niedawno wydawało mi się z lwią częścią moich emocji poradziłam sobie, że już wiem, że umiem, że rozumiem, że nie powinno mnie nic zepchnąć na ten sam brzeg.

Jednak powracająca fala zepchnęła mnie znów na ten sam brzeg. Znam go na pamięć. Chodzę wzdłuż i wszerz szukając czegoś co da wytchnienie. Przed sobą widzę tylko ogrom wody, której nie jestem w stanie przepłynąć.

Myślę o Bogu. O tym co nas wiąże ze sobą i co nas tak łatwo rozdziela. I o tym, że często poruszam się po obrzeżach, gdzie paradoksalnie im bardziej chcę uciec – tym bardziej, wręcz namacalnie doświadczam Jego obecności. Jakby był obok.
Właśnie to jest najdziwniejsze, że zawsze kiedy jestem na krawędzi – jest obok. Coś mi mówi w środku mojej nocy. Wiem że zagląda wtedy w moje serce i czyta w nim całą mnie. Zna moje uszkodzenia i możliwości. Wie o każdym moim przeżytym bólu i cierpieniu, doświadczeniach. Dał mi tak wiele. Pozwolił przechodzić przez ciemne doliny i był zawsze kiedy nie było nikogo.

Wiem, że tak naprawdę tylko na Niego mogę liczyć.

I wiem, że – nawet jeśli chodzę po obrzeżach i przekraczam cienką, czerwoną linię – jest obok. Ratował niejednokrotnie moją nędzę.

A ja wiem, że ostatnią pracę muszę wykonać sama. Dokonać wyboru.

Tylko teraz jest inaczej. Granica mojego serca została przekroczona.
Czuję jakbym dotykała mojego dna, które wcześniej nie istniało. A może nie miałam pojęcia, że istnieje? Na tym dnie – jak nigdy wcześniej – czuję moje człowieczeństwo. Jest odarte ze wszystkiego i nie ma czym się zasłonić.
Nie próbuję udawać Adama, który schował się jak spostrzegł, że jest nagi. Bo nie ma niczego co mogłoby mnie przykryć lub za czym mogłabym się schować.

Nie pozostało mi nic swojego. Nie mogę na nic i nikogo liczyć. Pozostało opuszczenie i bezradność.

Mogę tylko czerpać ze źródła.

środa, 5 stycznia 2011

Jutro znów będzie jutro

Najgorsza jest ludzka bezradność i bezsilność, gdy nie ma sie na nic wpływu i można tylko czekać. A wszystko przez wybujałą wyobraźnię i brak refleksji nad własnym życiem. Mój przyjaciel cierpi, bo ludzka bezmyślność i kłamstwo wymyśliły plotkę. Niejedną. Dla potrzeby afery i rozmawiania o czymkolwiek w wiosce. Tym razem łupem stał się mój przyjaciel.

Co się z nami dzieje? Porażające jest jak bardzo łatwo przychodzi nam żerować na cudzym życiu, niszczyć… A co z miłością? Ma być wymysłem i fanaberią zarezerwowaną dla tanich romansów i rzewliwych zakończeń filmów? Gdzie idziemy? Czyim kosztem jeszcze nakarmi się niejedna potrzeba "afery" i mówienia w jakikolwiek sposób – najlepiej zły – o ludziach i doprowadzi do ruiny.

Każdego dnia walczę o ludzką miłość. Taką zwyczajną – na szarą codzienność. Każdego
dnia walczę o szacunek dla innych, w tym jak bardzo mi zależy na tym żeby się nie poddać i walczyć o obolałego człowieka.

Wszyscy tęsknimy za miłością, dobrem i pięknem. Chcielibyśmy mieć swój port, do którego można przybić, gdy na horyzoncie życiowa burza….. Tylko, że chcieć nie oznacza mieć. Trzeba zadać
sobie wysiłek zbudowania portu i troski o niego.

Jak bardzo chce mi się wołać o zwykłą miłość – nie tę z seriali, gazet i książek. Zwykłą ludzką miłość i szacunek, o które się walczy każdego dnia. Brzydzę się plotką i tworzeniem aferek na użytek lokalnej społeczności.

Jutro znów nastąpi pewien początek. Jutro znów pójdę do mojej roboty, którą z jednej strony kocham, a z drugiej mam jej serdecznie dość. Pewnie znów dotknie mnie niejedna "aferka" pożywiona czyimś życiem.

Tylko że teraz będę mocniej reagować. Zdecydowanie mocniej.

wtorek, 4 stycznia 2011

W poszukiwaniu zagubionej kobiecości

Jeśli wierzyć temu, że cyfry nie kłamią – w tym roku zaokrągli mi się liczba lat. Żeby nie było – nie przejmuję się cyfrą. Nie czuję że minęło tyle lat mojego życia, ale czasami zdarza mi się myśleć o tym co mogłoby sie stać, ale się nie stało, bo się za bardzo bałam.

Strach zawsze mnie paraliżował.

Żeby zabić kobiecość w swojej córce wystarczy być matką, która nie nawiąże z nią relacji, a potem nie zawalczy przed agresywnym mężczyzną zarówno o siebie jak i o swoje dziecko.

Co zatem mogłoby się stać, gdyby nie sparaliżował mnie strach?

Może sama byłabym dziś matką.
Ale byłby to w pewnym sensie efekt finalny więzi, która zrodziłaby się między mną a jakimś mężczyzną.

Więc wszystko tu się zaczyna i na tym kończy.

Czasami myślę o tym kim jest prawdziwa kobieta. Z jednej strony dopada mnie wrzask feministek krzyczących o rozmaitej ilości praw do tego czy owego, z drugiej widzę bezradne kobiety ograniczone agresywnością swoich mężczyzn. Pomiędzy tymi skrajnościami są takie, które udają mężczyzn
albo zbyt szybko im się poddają. To oczywiście typy skrajne.

Gdzie jest i jak wygląda prawdziwa kobiecość?

Stoi mi w tym wszystkim przed oczyma moja przyjaciółka, która świadomie uczy się realizować w domu i znajduje piękno w mytych naczyniach i wyprawianiu małej córeczki do przedszkola. Spodziewają się teraz drugiego dziecka, a ona jest cudownie kwitnąca.

Czasami myślę, że właśnie o to chodzi. Żeby kwitnąć bez względu na zajmowane miejsce i podjęte decyzje. Jednak nie mogę się w tym oprzeć wrażeniu, że zdecydowanie pomaga w tym miłość: zarówno ta własna jak i drugiej osoby.

Miłość, w której odnajdujesz swoje oblicze i pozwalasz by ktoś inny odnalazł swoją twarz. Co prawda kiedyś serialowy dr. House mówił, że od miłości "tlen jest ważniejszy" ale czyż przez to nie okazywał się niemożebnie samotny?

Myślę, że w jakiś sposób miłość nas określa, definiuje, wprowadza więcej ładu, dodaje sensowności, stanowi jakąś stałą w życiu. Potrzeba tylko swoistego ryzyka.

Ale żeby z kolei ryzyko zaistniało – potrzeba żeby ktoś o kogoś zawalczył czy też pokochał pierwszy i o tym powiedział.

Mam za dużo myśli w głowie, żeby to ogarnąć.

Nie chciałabym tylko jednego: żeby strach mnie paraliżował, a decyzję za mnie podejmowało życie.
Zmykam po raz kolejny w kąt mojego życia oddając pole działania innym. Moja siostra znów będzie miała satysfakcję powiedzenia mi prosto w oczy: "plują ci w twarz a ty się cieszysz".
Tylko tak naprawdę nie wiem jak obronić siebie samą.

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Muzyczna poruszajka

Słucham sobie Stinga z Chrisem Bottim i pożera mnie malutka zazdrość o trąbkę. Zwykła trąbka a dodaje takiego klimatu, że Josh Groban ze swoim głosem zostaje w tyle.
Myślę o dzisiejszym dniu i o tym jak bardzo nie chcę kolejnych dni tego roku.
Szybko co? Właściwie nie zdążyło się jeszcze nic wydarzyć, a mnie zaczyna boleć dzień jutrzejszy.
Nie chcę go.

Bronię się przed jakąś dziwną ciemnością, która chce wydrzeć mi mój spokój.

Zakładam słuchawki na uszy i wtulam się po raz kolejny w trąbkę. Pozwalam jej unieść się ponad to wszystko co nazywam ciemnością i niemożnością.

Niezwykły rok za mną. Byłam w niektórych momentach bardzo szczęśliwa. Chciałam zatrzymać je na dłużej, bo tak naprawdę właśnie w tamtym roku poznałam smak szczęścia. Nawet znikł na chwilę mój smutek.
Nie wiem co się stało, że stało się jak się stało.
Że wylądowałam w kącie jak zużyta ścierka.

Nieważne, choć boli. Poznałam za to smak szczęścia i nikt mi tego nie zabierze.