sobota, 30 kwietnia 2011

KLUCZE [4]

Kolejna część.

Oczywiście z dopiskiem: dla wszystkich czytelników +18 lat

KLUCZE IV

Każdy chciał wiedzieć gdzie był i dlaczego tak nagle poprosił o urlop. Nie powiedział nic. Nie chciał w ogóle o tym rozmawiać. Unikał wszystkiego co nie było związane z pracą. Pustka mieszkania, chłód szpitalnych korytarzy, gabinet za szklanymi drzwiami, rozkazujący ton dyrektorki, Wilson, który sam nie wiedział czego chce… Nagle poczuł się samotny. Wszystko było obce i puste. Wycofał się. Nie spodziewał się, że właśnie tak zareaguje, że stanie się milczący i będzie wymuszał z siebie zdania, kiedy naprawdę będzie to konieczne. Najdziwniejsze było jednak to, że to co uważał do tej pory za niekwestionowaną zdobycz, stało się nic nie znaczącą częścią jego dotychczasowego życia. Przestał robić tyle rzeczy… Przede wszystkim grać: na fortepianie i cudzych nerwach. Przestał prowadzić szpitalne wojny. Znajdował siebie w najmniej pożądanych miejscach: szpitalnej klinice, przy pacjentach… Miał wrażenie, że życie zwolniło. A mimo to, październik – dzielący wrzesień od listopada, był najintensywniejszym miesiącem jego życia.

Nie pozwoliła na to, żeby się z nią kochał. Wciąż się wtulała w niego kurczowo trzymając się każdego guzika błękitnej koszuli. Pozwalał na to czując, że jest jej to winien dzięki kolejnym – 31 dniom emocjonalnego kołowrotka, który jej zafundował swoim milczeniem. Dziwnie. Wystarczyło, że była obok. Nie musiał jej posiadać. Błądził ustami po jej twarzy i wplatał dłonie w jej włosy. Dotykał ją. Wciąż ją dotykał. Jakby chciał po raz kolejny przekonać się, że jest znów obok niej, że rzeczywistość nie została zakrzywiona podczas snu i nie projektuje martwych obrazów. Jedynej rzeczy na świecie wciąż chciał być pewien – że świat obok niej jest taki sam, że pachnie spokojem, którego dawno nie miał. Czasami trzeba wylecieć z drogi na wirażu życia, żeby zrozumieć, że gra w życiu toczy się o rzeczy, które do niedawna nie miały prawa zaistnieć w jego życiorysie.
Godzi się na intymność, która zawiera się w prostocie zwykłego dotyku. Opuszkami palców rysuje każde wgłębienie jej ciała. Zna je prawie na pamięć, ale nie może przestać tego robić. Coś go przygnało w jej stronę i usiłuje to zrozumieć. Wie, że nie ona śpi, choć zastała ich głęboka noc. Czuje jej łaskoczące rzęsy na swoich policzkach. Jest tak blisko, że owa bliskość z jednej strony przeraża, a z drugiej cieszy. Przeraża, bo nigdy nie pozwolił na taką bliskość, która nie zawiera się tylko w fizyczności, ale jest bliskością natury emocjonalnej i duchowej. Cieszy – bo jej ramiona okazały się odnalezionym domem, którego tak długo szukał…
Nie musi się ukrywać i bać. Nie musi przy niej udawać kogoś kim nie jest. Może być sobą. W każdym calu.
– Nie sądziłem… – Słyszy jego szept w samym środku swojego ucha i zamiera. Cisza przeciąga się do dwóch wieków zanim nie słyszy końcówki rozpoczętego przez niego zdania wraz z jego dłonią, która wędruje po jej twarzy – …że to wystarczy. Tak wystarczy.

Starała się nie myśleć o tym co on zrobi, albo czego nie zrobi. Pozwoliła mu poczuć kim tak naprawdę może być w relacji z nią, kiedy w końcu przestanie uciekać i pokaże prawdziwą twarz. Pokazała mu istnienie innego świata – od zwykłej, ludzkiej bliskości, aż do poznania piękna innego skrawka ziemi, która go przyjęła i zaakceptowała.
Zajęła się pracą. Poleciała do Francji, zdobyła nowy kontrakt i nauczyła się w końcu piec czekoladowe brioche. Od momentu, kiedy po raz pierwszy spróbowała tego ciasta – zawsze chciała nauczyć się je robić. Skorzystała z zaproszenia przyjaciółki i postanowiła wyjechać na kilka tygodni do miejsca, które od pierwszej chwili ją urzekło i gdzie mogłaby spędzić resztę życia. Październik przyniósł ze sobą cudowną jesień. W Stanach nigdy takiej nie widziała, a Francja przywitała ją wachlarzem kolorów. Spacerowała pomiędzy rzędami cudownych winorośli pomagając przygotować je do sezonu zimowego. Przyglądała się jak powstaje wino i jak wiele miłości jej przyjaciółka wkłada w każdą winorośl, która została zebrana do koszy. Nigdy nie myślała, że sprawi jej to mnóstwo radości i wyciszy potargane jego przyjazdem emocje.


Właśnie to chciała usłyszeć. Że nie chodzi o całą fizyczną sprawę, że chodzi o coś więcej. O specyficzną bliskość dusz, która pozwalała rozumieć się wzajemnie i doświadczać w szerszym wymiarze – nie tylko cielesnym. Mimo to pozwala się wyswobodzić z ubrań i robi to samo. Czuje jego nagość obok swojej i znów pragnie poczuć jego bliskość. Wycisza go. Pozwala na drobne gesty, delikatny dotyk. Cieszy się jak dziecko, kiedy widzi, że ją rozumie i akceptuje jej warunki. Jego ramiona są mocne, a palce delikatne. Jego usta spontaniczne, ale nie przekraczają granic. Czułość i delikatność unosi się w powietrzu, które pachnie jaśminem i mandragorą.
Ta bliskość sprawia, że czuje się bezpieczna i spokojna.
Spełnienie fizyczne przynosi dopiero poranek. Jest gwałtowne. Oboje balansują na cienkiej granicy pomiędzy spełnieniem, pożądaniem, a miłością, która nie pozwala im zrobić sobie krzywdy. Nie toczą wojny i nie chcą się nawzajem zdominować, ale pozwalają namiętności zapanować nad sobą. Ona widzi, że on ufnie bierze na siebie jej gwałtowność, a on po raz kolejny doświadcza, że w jej gwałtowności nie chodzi o to, by go zdominować i zniszczyć.

Paradoks. Kiedy coś się zbliżało uciekał w samotność. To właśnie ona była bezpiecznym portem nie pozwalającym nikomu na zbliżenie się do niego i zadaniu kolejnych ran, których jego pokaleczona dusza nie umiałaby ponownie znieść. Teraz samotność stała się jego osobistym wrogiem, który kpił z niego i uderzał prosto w serce. Myślał. Wciąż myślał. Wyliczał, przekładał szale kładąc na nie całą mądrość i rozsądek jaki posiadał. Samotność śmiała się z niego w twarz. Przez pierwszy tydzień tęsknił. Za jej ramionami i ciepłem. Przez drugi tydzień czuł się upokorzony i zdradzony przez siebie samego. Trzeci tydzień uświadomił mu, że właściwie tak naprawdę chciałby, żeby była gdzieś obok. Trzeci tydzień przyniósł też odkrycie, że przez te wszystkie lata dzielone z nią w diagnostyce była mu bliższa niż ktokolwiek inny wcześniej: rozumiała go i chroniła przed samym sobą. Wiedział o tym już wtedy, ale nie umiał się przyznać sam przed sobą, bo oznaczałoby to odsłonięcie się przed nią, okazanie swojej bezbronności i pozwolenie jej na zaistnienie w swoim życiu. Wtedy nie był gotowy.
Pół czwartego tygodnia zastanawiał się nad tym czy jest gotowy, żeby w okolicach piątku bezradnie przyznać się przed sobą, że ona jest TĄ, która dopełniła jego samego i sprawiła, że poza nią nigdzie nie czuł się dobrze ani bezpiecznie.


Zaledwie wczoraj wrócili nocnym samolotem z Paryża, po którym próbowała go oprowadzić bez względu na listopadową pełną deszczu i wiatru pogodę. Siedzi oparta o jego pierś poddając się jego ramionom. Pozwala na to szeroki parapet, który specjalnie kazała zamontować wieki temu. Wpatrują się w krajobraz za londyńskim oknem. Niedzielny poranek nie był dla nich łaskawy. Znów padał deszcz, którym wiatr zacinał o ich szyby. Obok nich stoją dwa kubki – mocna kawa, która pozwala doprowadzić się do porządku. Cisza pomaga im obojgu pozbierać myśli.
– Pomożesz mi zamknąć sprawy za oceanem? – pyta cichutko.
Wie, że dla niej powrót do Jersey to zmierzenie się z samą sobą.
– Pomogę. – Słyszy jej pewną odpowiedź. Jest zdziwiony. – No co? – Uśmiecha się do niego. – Nie tylko ty mierzyłeś się ze sobą. Jestem gotowa tam wrócić.
– Chcesz tego? – Mała wątpliwość sączy się z jego ust.
– Na stałe? Nie. Świat jest zbyt piękny, żeby ograniczyć go do miejsca, które nie potrafi dać, a tylko odbiera. Wszystko odbiera. Szczególnie to, co najcenniejsze.
Zanurzył twarz w jej włosach przytulając mocniej do siebie.
– Myślę, że każdy zakątek świata może stać się moim domem. – Mruczy pod nosem. – O ile będziesz tam ze mną.
Odwraca się do niego i kładzie dłoń na jego policzku. Widzi, że jest lekko spięty. Takie wyznanie z jego ust jest pokonaniem wielu kamieni milowych.
– Będę. – Odpowiada wzruszona. – Zawsze będę.

Zadzwonił po 30 dniach od wylotu. Potrzebował tych dni, żeby zobaczyć, że naprawdę nadszedł czas na zmiany i że pozostanie w Jersey groziło katastrofą nie tylko dla niego. Napisał prośbę o zwolnienie, pożegnał się ze starym teamem i – wprawiając ich w konsternację – obdarował drobiazgami. Puścił mimo uszu komentarze i nie odpowiedział na ani jedno pytanie poza jednym: kiedy Chase zapytał czy ją znalazł i jedzie do niej – przytaknął. Potem poszedł do Wilsona. Chciał załatwić wszystkie sprawy, żeby pozostawić pomiędzy nimi wolną przestrzeń. Rozmowa była długa i kosztowała obu mnóstwo trudnych emocji. Wilson dowiedział się, że musi pozwolić swojemu życiu toczyć się dalej, a House – że jest dupkiem. Co w sumie było odwieczną prawdą.

Jego kark jest bardzo wrażliwy.
Delikatnie drapie go gdzieś w pobliżu potylicy i uśmiecha się słysząc jego błogie pomruki. Potem pochyla się i całuje go w to miejsce pomiędzy karkiem, a linią włosów. Dłonią rysuje długą linię kręgosłupa i przyprawia o kolejną dawkę dreszczy.
Dlaczego uciekał od dotyku? Przecież jest tak fascynujący. Sprawia, że czuje się ochroniony i zaakceptowany. Miał niespełna 11 lat jak świadomie zaczął unikać jakichkolwiek czułości, które uznał za kłamliwe. Teraz bardzo chce, by jej dłonie ogarniały go. Jak bardzo tęskni za kolejnymi śladami jej rąk pozostawianymi na jego ciele. Chowa głowę w ramionach i oddaje jej siebie samego. Swoją bezbronność i resztki lęku, o którym nie da się zapomnieć nawet teraz, kiedy jest ona.
Rozumie jego gest. Ogarnia go ramieniem i sięga ustami do jego ucha.
– Greg… – szepcze – …kocham cię. Kocham wszystko twoje. To kim jesteś i jaki jesteś.
A potem znów sięga ręką i ustami w to miejsce pomiędzy karkiem a linią włosów i przywraca go samemu sobie.
– Po prostu bądź… Dla mnie… Dobrze? – Jego głos zdradza silne emocje.
– Zawsze byłam – odpowiada tym samym szeptem, który sprawia, że on oddycha z ulgą. Zaczyna wędrówkę ustami po jej skroni i znów staje się pewnym siebie mężczyzną, który wie jakiego dokonał wyboru.

Teraz już na zawsze.

niedziela, 24 kwietnia 2011

Świątecznie

Odpoczywam.
Odpoczywam psychicznie. Potrzebowałam takiego czasu, w którym nic nie muszę czy coś powinnam.

Wielu z nas dziś świętuje z najbliższymi, a ja świętuję sama ze sobą.
Myślę o zaproszeniu, które otrzymałam na święta, a z którego nie mogłam skorzystać. Mam nadzieję, że moja decyzja zostanie zrozumiana.
Myślę o zmęczeniu, które nie pozwala mi cieszyć się tym co mam. Mam nadzieję, że stanięcie na nogi – to kwestia kilku najbliższych godzin.
Myślę o emocjach, które w takie dni jak dziś uaktywniają mi się szczególnie. Mam nadzieję, że mnie kiedyś nie zabiją.
Myślę o tym, że nauczyłam się nieźle egzystować w pustce, ale płacę za to ogromną cenę. Wychylam się na chwilę smakując najlepsze pod słońcem rzeczy i wracam na stare śmiecie. Zero zaangażowania. Zero emocji. Zero wspomnień.
No i zero pragnień. Żeby nie skrzywdzić nikogo sobą.

Mam nadzieję, że pomimo wszystko udaje mi się zawsze zachować innym pogodną twarz.