środa, 30 marca 2011

KLUCZE [3]

Kolejna część odsłonięta.
Oczywiście do czytania dla osobników tylko +18 lat

KLUCZE III

Poddaje się pieszczocie jego palców, które wędrują w okolicach jej szyi i ramion. Zaraz za nimi wędrują jego usta. Chce ją zapamiętać. Obfotografować ustami te części jej, które nie potrafią nie reagować na niego. Chce ją zapamiętać tak cudownie bliską, chce się jej nauczyć, chce sprawić, że pomimo dzielącej ich odległości, będzie tuż obok – w myśli, wspomnieniu, zapachu i dotyku.
Korzysta z ostatnich, intymnych chwil, jakie serwuje im ta noc. Jutro wraca do Stanów. Do miasta, które jeszcze nie tak dawno uważał za swoje, a które tak naprawdę stało się jego osobistą pułapką. Sam ją sobie stworzył i w nią wpadł. Zrozumiał to tutaj, na obcej ziemi, z dala od wszystkich, o których myślał, że są mu bliscy i stanowią pewnego rodzaju gwarancję stabilności.
Słyszy jej głębokie westchnienie, gdy zaczyna wędrować wzdłuż kręgosłupa. Mruczy jej w ucho jakieś słowa, które nie posiadały do tej pory odpowiedników w jego świecie.
Słyszy jak śmieje się schowana w poduszkę i próbuje odpowiadać na ten zupełnie nowy zestaw słów takich jak czułość, zaufanie, troskliwość, empatia i… miłość.

Doznawał sprzecznych uczuć. Londyn wpływał bardzo dobrze zarówno na niego, jak i na nich oboje. Sam nie wiedział, że z dala od miejsca, które do tej pory stanowiło jego bastion i podnosiło w górę poziom poczucia bezpieczeństwa, może czuć się tak dobrze. Nabrał jakiegoś dystansu. Było to zupełnie nowe doznanie. Jakby to wszystko, co stało się do tej pory oddzieliła od niego jakaś bariera. Przestał czuć się na cenzurowanym, przestał zwracać uwagę na jakieś zaszłości, przestał czuć się obserwowany i kontrolowany. Londyn zwrócił mu ogromną część jego osobistej wolności związanej z miejscem. Nie musiał udawać, nie musiał bronić terytorium – nie miał przed kim.

Odwraca się mimo jego protestów, że nie doszedł jeszcze do części lędźwiowej jej kręgosłupa i posyła mu to spojrzenie, które go wciąż wprowadza w lekkie zakłopotanie.
Lubi jak staje się właśnie taki: miękki, cudownie zmieszany, umykający przed nią wzrokiem, najprawdziwszy na świecie. Wykorzystuje te chwile i uczy go przyjmowania prostych słów: potrzebuję cię, uwierz, przyjmij, nic nie chcę w zamian, cieszę się, że mnie odnalazłeś… i najprostszych gestów.
Przesuwa palcami w okolicach jego powiek. Nie zdołała jeszcze nacieszyć się faktem, że może bezkarnie dotykać i poznawać jego twarz i kosztować ust, które do niedawna potrafiły tylko ją ranić. Teraz dziwnie łagodne wypowiadają przede wszystkim słowo przepraszam i próbują zdobyć każdy zakątek jej ciała.

Wiedziała, że to się kiedyś stanie, że będzie musiał tam wrócić, do swojego domu i pracy. Niecałe trzy tygodnie w Londynie dobiegły końca. To jest dla niej trudne. Nie wiedziała, że tak ją będzie bolała sama myśl o tym, że on wsiądzie w samolot i wróci na stare śmieci, gdzie być może dopadną go wszystkie jego koszmary i wątpliwości, które zawsze z nią wygrywały. Dopiero niedawno oboje odnaleźli się po ogromnej zawierusze emocjonalnej. Dopiero zdołali poznać jakieś cząstki siebie, pokazać sobie nawzajem prawdziwe twarze, z dala od wszystkiego, co niszczyło ich oboje. Chciał ją zabrać ze sobą. „Ochronię cię” mówił, ale ona jeszcze nie była gotowa na powrót i w głębi duszy nie chciała tam wracać. Nie chciała znów oglądać jego maskującej się przed wszystkimi twarzy. Wolała go takiego jak jest teraz. Z czystym kontem nowych relacji, w mieście, które im obojgu dawało ogromne możliwości, a ocean stanowił namacalną barierę oddzielającą ich osobiste koszmary. 
Jej lęk jest wyczuwalny przez skórę. Widzi to w jej oczach i wie, że po tym wszystkim, co jej zgotował ma prawo się bać. Próbuje jak umie uspokoić jej emocje. Zachłannie trzyma w ramionach, wypowiada jakieś banalne słowa o tym, że jest jego najlepszym środkiem łagodzącym ból. Otwiera przed nią znak swojego bólu i pozwala go dotykać. Jej dłonie subtelnie pokonują każdy milimetr pokiereszowanego mięśnia. Opowiada jej jak bardzo czuł się zdradzony… i jak bardzo czuł się niezrozumiały… i jak bardzo wszystkich wokół interesowały tabletki niż ból, którego doświadczał…
Tym razem ona szepcze proste przepraszam, bo wie, że były sytuacje, w których go zawiodła. Zamyka jej usta pocałunkiem, bo on też wie, że wielokrotnie ją zawodził i wykorzystał. Nieważne.
Ma takie cudowne włosy, w które po prostu wplata dłonie, kiedy sięga do jej twarzy. Kocha się nimi bawić. Przypomina sobie jak zobaczył ją po raz pierwszy po kilkumiesięcznej przerwie. Wróciła. Co mógł powiedzieć? Wyglądasz jak dziwka. Podoba mi się. Wtedy tylko tak umiał wyrazić zachwyt i zamaskowaną radość, że znów jest obok, jak za starych dobrych lat, kiedy wspólnie toczyli gry na rozmaitych poziomach. Teraz może jej tylko mówić piękna, cudowna… Co prawda jeszcze nie jest łatwo wydobyć z siebie te słowa, ale zupełnie niedawno pokonał pierwszą barierę mówiąc jej …taka dobra… Myśli o jeszcze jednym słowie, ale boi się go wypowiadać. Odpędza uporczywą myśl, która wciska się paskudnie pomiędzy zwoje mózgowe …moja…?

Wzięła wolne, żeby nie stracić ani jednej chwili spędzonej z dala od niego. Wykorzystywała je zachłannie bojąc się, że pewnego dnia po prostu wróci do siebie i nie będzie chciał jej więcej widzieć. Pokazała mu miasto, które ją przyjęło i dało dom. Wywiozła na jeden weekend do Szkocji, a na drugi do Irlandii. Pozwoliła prowadzić samochód z kierownicą po drugiej stronie, a w Irlandii pożyczyła od znajomych motor i pojechali na dwa dni w nieznane.
Zauroczył się krajobrazem i starociami mijanymi po drodze. I… coraz bardziej nią… nową nią… Kiedy chciał wydłużyć urlop o kolejny tydzień… dostał odpowiedź, że jeśli che jeszcze do czegokolwiek wracać niech zbiera tyłek, bo limit urlopowy i cierpliwości szefa ma już wyczerpany. Dostał jeszcze trzy dni… 


Leży tuż obok i nie może napatrzeć się jej zasypiającej twarzy. Nie jest w stanie wyrazić niczym tego, co czuje. Delikatnie dotyka jej policzka, pochyla się i całuje w usta.
Otwiera zasypiające oczy i patrzy wzrokiem z pogranicza jawy i snu. Uspokaja ją jednym gestem. Jego kciuk ląduje gdzieś w okolicach jej skroni i rozpoczyna usypianie.
Uśmiecha się i poddaje pieszczocie jego kciuka. Dziwne… zasypiając myśli o tym, że wciąż czuje go gdzieś obok siebie. Jakby cały czas trzymał ją w ramionach nawet, jeśli go przy niej nie było. To irracjonalne odczucie chodzi za nią cały czas. Nie ma dosyć jego obecności. Stara się być blisko, jakby wyczuwając, że po cudownym początku może nastąpić bolesny koniec. Wie, że on próbuje łagodzić jej lęk i coraz częściej zamyśla się odpływając na dłuższe chwile, które rodzą między nimi dystans. Potem znów wraca. Jest wtedy czulszy i bliższy, ale nie potrafi odpędzić widma jej smutniejącej z dnia na dzień twarzy.

Kiedy w końcu powiedział, że musi wracać, zamarła. Czuł jak spinają się jej mięśnie. Wiedział, że się boi. Odwróciła się nie potrafiąc ukryć smutku. Otoczył ją ramieniem. Nie chciała podać mu dłoni, która nagle zacisnęła w pięść. Długo nie pozwoliła mu jej otworzyć i spleść z jego dłonią. Ponad godzinę leżeli w ciszy wsłuchując się w szelesty nocy. Bała się wypowiadać jakiekolwiek słowa, które wymuszałyby na nim jakiekolwiek decyzje czy deklaracje, próbuje cieszyć się tym, co ma. Najzwyczajniejszą w świecie bliskością, co do której straciła nadzieję, że jest możliwa do osiągnięcia.
Nie pomaga usypianie. Odwraca się do niego i zaczyna swoją grę, której on nie jest w stanie odmówić. Włącza się w nią i dokłada nowe propozycje. Przebiega palcami wzdłuż jej brzucha. Odcyfrowuje w jego gestach zestaw nut. Irlandia? Pyta cichutko wspominając jak przekupił muzyków w jakimś barze, który mijali po drodze, żeby pozwolili mu zagrać specjalnie dla niej.
Przytakuje.
Powraca do wygrywania na jej ciele irlandzkiej melodii wymyślonej w motocyklowym powiewie wiatru ogarniającym ich sylwetki. W jego dotyku rodzi się coraz większe napięcie pomiędzy nimi. Uśmiecha się, gdy jej westchnienia przybierają na sile. Zatrzymują się w punkcie, w którym ona przejmuje inicjatywę. Prawie przestaje oddychać, gdy jej dłonie i usta wędrują wzdłuż klatki piersiowej. Zatrzymuje ją na granicy osobistej wytrzymałości i sięga do jej ust. Potem patrzy jej głęboko w oczy i odgarnia kosmyki włosów, które przysłaniają załamania jej cudownych łuków brwiowych. One dodają wyrazistości i niesamowicie podkreślają jej trójkolorową głębię oczu, które pociemniały od nadmiaru doznań. Widzi jak delikatnie rozchyla usta zapraszając go do siebie. Nie potrafi policzyć ile razy tej nocy splatał swoją dłoń z jej. Wraz z tym gestem pochyla się i całuje ją. Przyjmuje go z radością i pogłębia pocałunek. Kiedy znów podnosi twarz żeby zaczerpnąć tchu słyszy swoje imię wypowiedziane w zapraszający sposób. Znów patrzy jej głęboko w oczy i wypełnia sobą. Ich westchnienia splatają się ze sobą w cudownej miarowości ciał. Wszystko pasuje idealnie: jej ciało, imię, włosy, które opadają na jego klatkę piersiową… Nawet to jak mieści się w jego ramionach. Jakby od zawsze była do nich przypisana. Jej kobiecość jest taka krucha i jednocześnie wyrazista. Jej ciało tak subtelne, a jednocześnie pełne ognia, jej oczy dodają blasku jej twarzy i wywołują masę dreszczy… Bliskość, której doświadcza z nią jest tak ogromna, że wypowiedzenie jej imienia obok słowa …moja… wydaje się teraz takie naturalne i odpowiednie…
Patrzy na niego tymi ogromnymi oczyma, w których rysuje się cudowne zdziwienie i rosnąca radość. Zatapia się w jej spojrzeniu i po raz kolejny w ciągu tych chwil spędzonych z nią przywraca z zagubienia samego siebie.

Stoi tuż przy drzwiach. Pożegnania kojarzyły się im obojgu źle. Stoi obok niego zakłopotana. Zawsze to ona odchodziła od niego i zawsze to ona wypowiadała powody odejścia. Tym razem on powinien coś powiedzieć, ale stoi obok niej tak samo zakłopotany jak ona. Wie, że powinien coś zrobić, dać jej jakiś sygnał… Rozmawiali o tylu sprawach… a o tej jednej nie. Ona dokonuje wysiłku i łamiącym się głosem, patrząc w podłogę, wypowiada proste „nie chcę, żebyś odjeżdżał…”
Patrzy na nią i wie, że jeszcze dobrze nie zamknie za sobą drzwi, a będzie za nią tęsknił… Wie, że musi tam wrócić. Musi ostatecznie dokonać rozrachunku z samym sobą.
Patrzy na jej szklane oczy, które jakimś cudem uniknęły potoku łez. Wie, że próbuje być silna przed nim, ale jak zamknie za sobą drzwi – najzwyczajniej w świecie rozpłacze się. Podchodzi bliżej niego i przytula się. Ogarnia ją ramieniem. Czuje cały jej strach i już wie, że ona bardzo pragnie jego obecności przy sobie. Dziwi się, ze jeszcze nie powiedziała mu magicznego słowa „kocham”.
Podnosi głowę i po prostu całuje go w policzek. „Spóźnisz się” – wypowiada nie patrząc mu w oczy, a on zaczyna rozumieć, że ona nie chce go za wszelką cenę i na siłę zatrzymać, że pozwala mu podjąć wolną decyzję, że właśnie dlatego nie padło „magiczne” słowo.
Przytakuje i zarzuca plecak na ramię.
Kiedy zamyka za sobą drzwi jego diagnoza dotycząca tęsknoty sprawdza się co do joty.

niedziela, 13 marca 2011

Okruchy przeszłości

Sprzątałam dziś – tak całkiem ogromnie.
Z mojego przepastnego pudełka znalezionego gdzieś na dnie szuflady wysypały się stare zapiski i wiersze. Myślałam, że gdzieś je zgubiłam, a one leżały sobie bezpiecznie tuż koło mnie i czuwały nad moim snem.

Jedno, kilka zdań…, jakiś wiersz…
Tyle wspomnień przewija mi się po głowie..

Oto kilka próbek.

Wieczór wspomnień…
Ech, to były czasy…
To był późny październik, wieczór, lata studenckie…
Siedziałam gdzieś w korytarzu czekając na ostatnie zajęcia.

–//–
Nie wszystek popiół
strącam z włosów
Nie wszystek kurz opada z powiek
Milczę
Przywołuję ciszę
surowego tchnienia
Kamień zapłakał
i boleśnie krzyczy
i woła z dna rozpaczy
i pęka
i rysę zostawia na twarzy


A to powstało gdzieś w okolicach marca. Też studenckie czasy. Pamiętam tylko, że było to po bardzo trudnej rozmowie o przebaczeniu…

Przepraszam
Przykro mi
że zawodzę cię pustką moich ścian
szarością tapet
rozbitym szkłem w oknach
szronem na podłodze
i głuchym wiatrem


A to zrodziło się kiedy jedna z moich koleżanek próbowała popełnić samobójstwo. Całkiem nieudane i naciągane jak się potem okazało. Ale się bardzo przejęłam.
Proza życia. Była sobie para, a on powiedział jej żegnaj…
Myślałam wtedy jak ja bym zareagowała, gdyby przydarzyła mi sie podobna sytuacja.

Podarunek
Daję ci różę
spójrz –
trochę woni
przykleiło się do mych rąk
byś mógł rozpoznać ten zapach
spośród setek innych
gdy wrócisz
w poszukiwaniu pokoju

No dobra. Wystarczy.
Bo jeszcze chwila a trysnę fontanną łez przez jeden wiersz, na który właśnie patrzę. Może kiedyś opowiem o nim i o sytuacji, dzięki której powstał...

sobota, 12 marca 2011

Jeden krok bliżej oddalenia

Przekraczam granice, by je tworzyć na nowo.
Buduję więź, by ją zostawiać.
Zatrzymuję, by oddawać.

To jest największa tajemnica i paradoks świata.
Kiedy czyni się krok naprzód, by się wciąż oddalać.

poniedziałek, 7 marca 2011

Skrawki

Mam mały sajgon w pracy – w sumie nic nowego.
I jeszcze większy w życiu – ale to jest nowe, które mnie przeraziło.
Myślałam tylko że sobie poradziłam, że nabrałam dystansu. Tymczasem okazuje się że nie. Że to wszystko wróciło jak powracająca fala.

Coś dziwnego dzieje się wokół mnie. Jakbym była poddawana cenzurze i obserwacji. Boję się cokolwiek powiedzieć, zachować się spontaniczne. Myślę o tym, czy warto starać się na siłę o zachowanie relacji, których druga strona nie próbuje się starać. Już nie wiem co robić żeby było dobrze. Wyczerpały mi się pomysły.

Przestałam.

Nie mam siły walczyć o coś, co już dawno minęło.
Myślę o terapii indywidualnej. Żeby ktoś obcy powiedział mi gdzie jest granica i jak sobie radzić ze ścianą w moim życiu. Żeby usłyszeć prawdę o relacjach i zrozumieć gdzie jest moje miejsce.

Wszystko jest we mnie postrzępione. Jakby istniało kilka kawałków mnie. Próbuję zlepiać się do kupy, ale nie potrafię odnaleźć miejsca, w którym pogubiłam zaufanie i mądrość.
Wstaję i idę dalej. A przynajmniej próbuję. Bo najzwyczajniej w świecie chcę normalnie żyć.

wtorek, 1 marca 2011

KLUCZE [2]

Nie dam rady się ubierać w słowa.

Oddaję zatem kolejna część historii. Niech ona opowiada za mnie. Tym razem z jej perspektywy.
Dodam jeszcze: oczywiście przeznaczone dla osobników +18 lat

KLUCZE II

Czuła jego oddech gdzieś powyżej swojej głowy. Czuła jego ramię ogarniające jej talię. Jego klatkę piersiową przyciśniętą do swoich pleców. Jego nogi blisko swoich nóg. Chciała odwrócić się i znów zapaść się w jego ramiona, ale bała się, że jak wykona jakikolwiek ruch, on rozpłynie się w powietrzu i zniknie.
Powoli. Bezszelestnie. Tak żeby nie poczuł – odwróciła się.
Napotkała jego twarz. Zatrzepotał delikatnie powiekami, ale nie otworzył oczu. Bezkarnie mogła robić to, o czym zawsze marzyła. Zawsze chciała zobaczyć jak zasypia. Chciała patrzeć w jego łagodniejące rysy. Mogła gapić się na twarz, która pozbawiona zwykłych masek, zdradziła go dzisiejszego dnia i pozwoliła jej poznać go od nowa.
Przesuwała wzrok po ledwo rysujących się zmarszczkach. Kiedy stanął przed nią, jego czoło zaciskało się. Mogła je dokładnie policzyć – zmarszczki na czole, wokół oczu i te w okolicach ust, które były starannie ukryte pod zarostem.
Jego wargi są niesamowicie łagodne. Chce znów je czuć na swoim ciele, ale wie, że musi pozwolić mu odpocząć. Że ładunek emocji, które każde z nich przeżyło tego dnia musi opaść i wyciszyć się. Sen przynosi ukojenie. Kiedy prawie zasypia – czuje jak przytula się do niej. Robi mu więcej miejsca obok siebie i pozwala na nowo ogarnąć się ramionami.

Uciec
Jej jedynym marzeniem było uciec i zapomnieć. Odejść. Zniknąć. Rozpłynąć się. Umrzeć dla tej reszty świata, którą znała i z którą była związana. Jego słowa, jego zachowanie, jego wyraz twarzy. Jego i Chase’a. Musiała odejść, żeby uratować w sobie resztki godności i marnej jakości uczucia do samej siebie. Innych już nie miała. Nic już nie miała. Byłą lalką. Pustą. Odrzuconą w kąt po niezłej zabawie. Walizka przygięła ją do ziemi. Chciała mieć siłę, żeby z podniesioną głową odejść z miejsca swojej klęski.
Chciała żeby przestał na nią patrzeć, bo to bolało ją najbardziej. Ona tylko chciała zacząć coś innego, gdzie indziej z tym, którego świadomie wybrała i z tym, z którym przeżyła pierwszą katastrofę. Mieli wyjechać. Zacząć od nowa. Z dala od koszmaru. Manipulacja w wykonaniu House’a zabolała ją. Została odarta ze wszystkiego. Zdradzona z każdej strony: od świata uczuć poprzez racjonalne zachowania.
On sprawił, że nie miała nawet siły na to, żeby nienawidzić. Chciała mieć jakiekolwiek uczucia, ale ich nie miała. Ba! Nie umiała ich nawet mieć.
Diagnoza była prosta: wewnętrzna śmierć.
Nie chciała być starą, dobrą Allison, bo jej mózg wrzeszczał na nią: broń się! Uciekaj!
Kiedy koło niego przechodziła z walizką w ręku, której ciężar gatunkowy sięgał co najmniej tony, chciała coś powiedzieć. Nie umiała. Nie chciała też interpretować sygnału, który trwał nanosekundę i brzmiał jakby chciał jej powiedzieć żeby się zatrzymała.
Za późno. Umarła.


Coś delikatnego przesunęło się w okolicach jej twarzy. Powoli otwierała zaspane oczy. Zanim mózg zdołał przesłać jej sygnał zatrzepotała kilka razy rzęsami. Zastygła. Nie chciała płoszyć jedynej w swoim rodzaju chwili, w której czuła łagodny jego dotyk. Rysował jej twarz. Zatoczył małe kółko wokół oczu, przesunął palcem po jej brwiach, zarysował kształt nosa, zatrzymał się dłużej w okolicach ust, które zadrżały pod wpływem jego dotyku. Potem przesunął dłoń w kierunku jej szyi, obojczyka i ramienia. Westchnęła. Wtedy spojrzał w jej oczy. Musiała mieć w nich pytanie, którego nie śmiała mu zadać. W jednej chwili spięła się i zacisnęła palce w pięść.
Przysunął się kilka milimetrów bliżej niej. Wyciągnął rękę próbując spleść jej palce ze swoimi. Wpatruje się w nią z czystą desperacją. Jego palce delikatnie wędrują po jej dłoni próbując zniwelować jej dystans. Jego prosty i delikatny gest mówi jej, że chce zostać. Poddaje się. Rozplata zaciśniętą dłoń i pozwala jego palcom wsunąć się w jej palce. Delikatnie zaciska swoją dłoń na jego. Czuje delikatną pieszczotę jego palców. Potem ze zdumieniem obserwuje jak unosi jej dłoń, przysuwa do ust, całuje i kładzie w okolicach serca.
Prosty gest, który powiedział jej: chcę zostać z tobą.
Wędruje wzrokiem po jego twarzy. Znów ma ochotę na to, by poczuć jego ramiona. Przysuwa się kolejne milimetr i wydaje z siebie ciche westchnienie. Jego łagodne oczy nagle zaczynają niebezpiecznie płonąć. Odkrywa w nich znowu chęć na bliskość, którą wymogła na nim i w konsekwencji nie umiała się teraz jej oprzeć. Pragnie tego samego. Jej oczy przyzwalają.
Co? Co to było w jego oczach?
Pochyla się nad nią, a właściwie gdzieś w okolicach jej szyi. Czuje jego usta tuż przy płatku ucha, a potem jego usta znajdują to miejsce, nieco niżej, które jest tak wrażliwe na jego dotyk.
Już wie: zaufaj mi.
Zadrżała.
Odpowiada twierdząco na jego nieme pytanie, a jej dystans kruszy się. Wyciąga dłoń i wędruje w okolice jego klatki piersiowej. Chce go po prostu dotknąć, ale najbardziej na świecie chce poczuć rytm jego serca.
Słyszy jego westchnienie, które sprawia, że najzwyczajniej w świecie poddaje się jego dotykowi. Postanawia ulec jego prośbie i pozwala mu wędrować ustami wszędzie tam, gdzie on ma na to ochotę.

Zapomnieć
Kiedy zobaczyła jego sylwetkę na lotnisku przeraziła się. Chciała uciec, a mogła tylko udawać, że go nie widzi. Stoi w tej głupiej kolejce, która wydaje się nie mieć końca. Wszystko w niej krzyczy na jego widok, a ból zdrady boli ją bardziej niż jest w stanie to wyrazić słowami. Czuje jak zaciska się jej gardło. Z trudnością odpowiada na pytania, ale wzdycha z ulgą kiedy oddaje na bagaż walizkę ważącą tonę. Czuje jak opada z niej ciężar. Czuje na sobie jego wzrok, a jej uczucia osiągają temperaturę wrzenia. Gdyby była bombą – wybuchłaby na środku lotniska, pośrodku tej głupiej kolejki, przy walizce ważącej tonę.
Myślała że umarła. Myliła się. Była wulkanem poranionych uczuć. I natychmiast musiała coś zrobić, żeby nie wybuchnąć na środku lotniska i nie zmieść sobą wszystkiego. Odbiera bilet i najszybciej jak może przekracza żółtą linię.
Za żółtą linią spędza blisko godzinę w łazience ogarniając się ramionami i próbując nie rozpaść się na najdrobniejsze kawałki. O tym dlaczego się pojawił była w stanie zapytać siebie znacznie później.


Jeszcze nigdy nikt jej tak nie dotykał. Nigdy nie czuła takich emocji. Nigdy dotąd tak bardzo chciała odpowiedzieć na każdą z nich. Jego dłonie rysują każdy zakamarek jej ciała. Jego dotyk wydobywa z niej pełnię kobiecości. Ze zdumieniem ogląda jego wzruszenie, kiedy po prostu pozwala mu buszować po każdym zakamarku ciała.
Jego wzruszenie jest tak subtelne, że prawie przegapiłaby je, gdyby nie spojrzał na nią. Nigdy nie widziała, żeby jego twarz wyrażała taki ładunek uczuć. Jego oczy zaczynają dziwnie błyszczeć. Zmaga się z oddechem, który trudno wziąć. Kiedy on zaczyna uciekać od niej wzrokiem, ona zaczyna rozumieć, że siła jego uczuć jest większa niż myślała. Wyciąga dłonie, bo chce zatrzymać w nich jego wyjątkowy wyraz twarzy. Pozwala jej na to i odkrywa przed nią swój cały świat. Jest nagi, a być nagim w świecie jego uczuć oznacza tylko jedno – zaufał jej. Jego wzruszenie odbija się w niej. Teraz ona nie umie ukryć tej wyjątkowej emocji. Bierze na siebie jego bezbronność i poddaje się jej. Płynie w niej rzeka jego uczuć, która zerwawszy tamę zatapia sobą wszystko. Różnica polega na tym, że jego potop nie zatapia jej. Pozwala się unosić. Szczerość jego gestów sprawia, że pękają jej bariery.

Nagle z łatwością odczytuje jego gesty.

Subtelność z jaką wplata palce w jej włosy i odgarnia kosmyki z jej czoła.
Radość z możliwości buszowania ustami po jej twarzy.
Delikatność palców przemierzających zakątki jej ciała.
Czułość z jaką ją traktuje.
Otwartość z jaką oddaje jej siebie.
Bezbronność, która zaprzecza jego sukinsyństwu.
Bezinteresowność, która sprawia, że daje jej wszystko co ma, nie żądając nic w zamian.

I ten jego wzrok…
Zatrzymuje oddech, gdy w końcu czyta z niego.
- Kocham cię.

Pamięć
Wyprowadziła się natychmiast jak tylko przeczytała, że odbywa się tu lekarskie sympozjum. Z przerażeniem przeczytała w holu informację dotyczącą prelegentów, wśród których spotkała znajome nazwiska. Zaledwie zdążyła się zadomowić. Lubiła NY i lubiła ten hotel. Zawsze zamawiała ten sam pokój z cudownym widokiem. Kilka dni z kontrahentami, małe wycieczki po NY, trochę zakupów i powrót do miejsca, który bardzo szybko stał się jej domem.
Londyn stawał się piękny szczególnie po zmroku, kiedy zapalały się kaskady świateł. Dziękowała Bogu za Kathy, która o nic nie pytała, tylko pozwoliła jej w milczeniu lizać rany, a potem pomogła załatwić mieszkanie, pozwolenie na pracę i popchnęła na nowe tory życia.
Prawie znienawidziła medycynę po tym wszystkim. Nie chciała wracać do miejsca, gdzie wszystko przypominałyby jej PPTH i ludzi, których nie chciała oglądać ani pamiętać.
Jej serce, dusza i ciało pragnęły zmiany. Kathy miała małą cukiernię, która stała się jedną z chętniej odwiedzanych w centrum Londynu, kiedy obie postanowiły rozszerzyć asortyment i wprowadzić wielkie zmiany. Łagodny klimat francuskiej prowincji pachnącej winoroślą powoli postawił ją na nogi. Kilka miesięcy spędzone w okolicach Dijon dodało jej skrzydeł. Nauczyła się rozróżniać wina, oceniać jego wartość i rozkoszować się jego smakiem i zapachem.
Po powrocie do Londynu zatrudniła się w jednym z koncernów, a Kathy zgodziła się wprowadzić kilka rozwiązań na wzór francuskich kafejek. Podziałało. Złapała wiatr w żagle. Nie umiała tylko jeszcze śmiać się tak jak dawniej. Kathy mówiła jej, że wszystko potrzebuje swojego czasu. Jej widocznie jeszcze nie nadszedł.

Siada na łóżku i przyciąga ją do siebie. Poddaje się jego gestom i ląduje na jego kolanach. Nie chce zrobić mu krzywdy, ale on jest stanowczy. Przyciąga ją do siebie i przytula.
Czuje jak wsuwa nos w okolice jej szyi. Łaskocze ją jego broda. Drży po raz milionowy, gdy czuje jego palce wędrujące wzdłuż kręgosłupa. Zaskoczenie przeradza się w poddanie. Niweluje ostatnie milimetry między nimi i przytula się z całej siły. Wzdycha głęboko, gdy jego palce odnajdują jej kolejne, wrażliwe miejsca. Szczególnie to jedno. Pod prawą łopatką. Ogarnia go ramionami i zaczyna rysować na jego plecach małe kółka. Wolno i leniwie. Poddaje się jego pieszczocie i bardzo chce dać mu mnóstwo czułości. Przesuwa dłonie w dół jego pleców i oblewa ją jego gorący oddech. Łapie jego spojrzenie i wie, że on jest gotowy znów ją mieć na osobistą wyłączność. Nie. Jeszcze nie. Zwalnia gesty. Jeszcze chwilę. Chce jeszcze tak pobyć. Właśnie w takiej bliskości, która sprawia, że jej skóra stała się wrażliwsza, a jej obudzone ze snu zmysły oszałamiają ją głębokością odbieranych doznań.
Zaskakuje ją nagle sposobem, w jakim jej twarz znalazła się w jego dłoniach. Cudowna chwila splecionego ze sobą wzroku i jego usta lądują na jej. Delikatnie. Czule. Powoli.
Rozbudza ją. Sprawia, że nagle bardzo chce już go przyjąć. Zachłannie. Pogłębia pocałunek.

Uzdrowić
Nic jej nie mówi. Nagle okazało się, że nie istnieją słowa.
- Jesteś zabójcą mojego marzenia. Zabiłeś mnie. Pozwoliłeś żeby moje życie umarło.
Właśnie to mu powiedziała, gdy stał oszołomiony przed nią i próbował zrobić cokolwiek. Wydusić z siebie jakiekolwiek słowo.
- Odnalazłem cię.
Właśnie tak odpowiedział, gdy się dowiedział, że jest mordercą.
Nie wie co zrobić. Jego własna bezradność przeraża go.
Patrzy jej głęboko w oczy.
- Tak. Zabiłem cię. A potem tak tęskniłem, że jak cię zobaczyłem w NY uciekłem i przeniosłem się do innego hotelu. Nie mogłem znieść siebie samego. Potrzebuję prawdy między nami. Musisz mi pomóc. Sam jej nie odnajdę.
Nie jest w stanie znieść jego obecności. Jego ledwo wykrztuszone przez gardło słowa sprawiają, że namacalnie czuje jak łamie się wpół. Mogłaby przysiąc, że jedna połowa jej ciała roztrzaskuje się o kafelki podłogi w przedpokoju, a druga jakimś cudem jeszcze utrzymuje pion.
Coś mokrego płynie po nieroztrzaskanej części jej ciała.
To łzy. Płyną same.. Bezgłośnie. Nienawidzi ich tak bardzo jak sytuacji, w której się znalazła. Resztkami sił powstrzymuje szloch. Ale łez nie jest w stanie zatrzymać.
Zatrzymuje zdecydowanym gestem jego dłonie, które wyciągnęły się w jej kierunku. Nie chce jego dotyku. Nie zniesie go. Rozpadnie się jeszcze bardziej.
- Przepraszam.
Kiedy brakuje powietrza bierze go tak dużo, ze zachłystuje się nim. Wszystko jest takie ciężkie. Nogi nie są w stanie tego unieść. Serce zaczyna bić koszmarnie oszalałym rytmem. Osuwa się. Pod jego nogi. Nienawidzi siebie za ten gest, w którym pokazuje swoją bezradność i ranę. Prawie dwa lata minęło od nieszczęsnej chwili z walizką, a ona wciąż jest w tym samym miejscu.
- Nie mogłem cię znaleźć.
Słyszy jego głos. Gdzieś z okolic jej poziomu. Usiadł obok niej.
Co ma mu jeszcze powiedzieć? Sukinsynu? Wynoś się? Nie chcę cię widzieć?
- Burzysz mój spokój.
Wykrztusza spomiędzy spazmu, w który przemienił się szloch. Nadal wzbrania się przed jego dotykiem. Przed nim.
- Przyjechałem odpowiedzieć na twoje pytania.
Pewnie, że je ma. Miliony. Ale nie wie czy chce usłyszeć odpowiedzi. Pokrętne, cyniczne, metaforowe.
- Nie wierzę twoim odpowiedziom.
Naprawdę nie wierzy. Boli ją jego obecność, słowa, nawet barwa głosu. Stres jest tak silny, że czuje tysiące igieł wkłuwanych w ciało, a potem nagle zrywa się, biegnie do łazienki i wymiotuje.
Dopiero potem, kiedy już nie ma sił na nic i leży na chłodnych kafelkach łazienki, pozwala się przytulić. Pozwala się zaprowadzić do sypialni. Dopiero wtedy jej płacz się uspokaja i płynie spokojną rzeką. Jego dotyk i głos uspokajają emocje. Pozwala opowiedzieć sobie o wszystkim: o motywach, intencjach, strachu, tęsknocie i bólu.
Kiedy za oknem pojawiły się pierwsze światła nocy, prowokuje go. Kocha się z nim. Jest jak wulkan, który wybucha nagle. Pozwala mu na wszystko i sama oddaje mu wszystko. Chce potem wyrzucić go za drzwi, żeby bolało go tak jak ją. Chce się zemścić i zabić go. Tak jak on ją kiedyś.


Zachłanność z jaką zaczęła mu oddawać pocałunek rozbudza ją do końca. Jest gotowa. Chce. Pragnie poczuć go całego. Napiera silniej na jego ciało. Czuje jego pragnienie i pożądanie. Poddają się sobie nawzajem. Jej emocje biorą górę. Napiera silniej. Ale on spowalnia ruchy i wycisza ją.
- Powoli. Jak najdłużej. Dobrze?
Odpowiada na jego prośbę. Staje się bardziej zmysłowa. W niewidzialny sposób odbierają każdą jego cząstkę. Nagle rodzi się w niej spokój. Jego zapach, obecność, dotyk, słowa, gesty sprawiły, że nagle po raz pierwszy od wielu lat czuje się szczęśliwa, wolna i spełniona. Już nie chce go wyrzucać za drzwi. Nie chce nakręcać błędnego koła niepotrzebnego cierpienia. Chce żeby żył dla niej. Tak jak ona chce żyć dla niego. Odkryła to w momencie, kiedy wpatrywała się w jego zasypiającą twarz. Teraz dostała swoją odpowiedź. Potwierdzenie.
Czuje jego oddech na skórze i słyszy westchnienia, które odbijają się w niej echem.
Potem słyszy swoje imię i czuje jak nieruchomieje w jej ramionach. Sama także odpływa w przestrzeń. Łapie go kurczowo i przytula się. Nie chce żeby odszedł, odjechał. Nie chce go wypuścić z ramion. Chowa się w nim.
Odpowiada jej. Pozwala się schować w ramionach. Znów bariera milimetrów nie istnieje.
Nigdzie nie idę. Nie chcę. Chcę być z tobą. Blisko ciebie. Na wyciągnięcie ręki. Już tęsknię.
Odczytuje go z łatwością. Patrzy w jego twarz i ze wzruszenia nie może wypowiedzieć ani jednego słowa.
- Ja też ciebie kocham – pozwala wypowiedzieć swoim oczom.