niedziela, 27 września 2015

Gdybyż ta ciemność mówić umiała....

Perspektywa czasu to wielki dar. Umieć na nią patrzeć, rozumieć, przyjmować i przemieniać to kolejny dar.

Ponad rok ciszy. Aż trudno go ogarnąć słowami.

Druga połowa ubiegłego roku była stopniowym wchodzeniem w ciemność. Coś się działo niedobrego, ale nie wiedziałam za bardzo co. Myślałam, że to zmęczenie życiem, pracą i wieloma innymi sprawami i rzeczami.

Na przełomie 2014/15 rozpoczęły się dziwne objawy zdrowotne. Było coraz gorzej. Aż w końcu diagnoza z 25 maja. Nowotwór. Guz mózgu rozwijający się przez wiele lat i pustoszący mnie. Obrzęk jaki wytworzył się przy okazji rozwijania się guza w płacie czołowym zaciemnił moje życie. I to psychiczne i to fizyczne. Obrzęk zacisnął mój mózg jak ogórki w zawekowanym słoiku, a guz pustoszył resztę.

Rozpoczęła się walka o życie i zdrowie. Dziś jestem po dwóch operacjach i czuję się dobrze.

Dlaczego o tym piszę?

Może dlatego, że żyłam jak w zamkniętej szafie. Wokół ciemno, nie widzisz wyjścia i nie masz w sobie nadziei. Guz m.in. uciskał płat czołowy odpowiedzialny za emocje i wywrócił mój świat do góry nogami.
Dopiero teraz mam wrażenie, że odróżniam kolory... że widzę... że rozumiem więcej... że sprawy nie uciekają mi bokiem...

Mózg to potężne urządzenie. Gdy zaczyna szwankować, szwankuje cała reszta.

Spotkałam niesamowitych ludzi w cierpieniu. Ludzi którzy znoszą swój ból każdego dnia i walczą. Ludzi, którzy pomagają sobie nawzajem, kiedy inni mają tak złe dni że nie są w stanie ruszyć się z łóżka. Dotknęłam jakiejś granicy fizycznego cierpienia, poza którą przestajesz myśleć o sobie mimo, że cierpisz podobnie....

Mogłabym wiele jeszcze pisać, szczególnie o ludziach których spotkałam. Dziękuję Bogu za to doświadczenie i tych ludzi. Może kiedyś opiszę ich historie walki z chorobą, bo pomimo ogromu cierpienia podnoszą na duchu i są świadectwem tego, że w trudnych chwilach walczymy.

Guz...

Z perspektywy czasu myślę o guzach zaciemniających życie, które gdzieś się pojawiają w naszym życiu. Egoizm, dbanie tylko o swój świat, kłamstwa, manipulacje, złodziejstwa na małą i wielką skalę, szyderstwa, doprowadzanie do upadku innych ludzi, próba rządzenia dla samego rządzenia, chciwość pieniądza, mieszanie innych z błotem....

I jeszcze tyle innych guzów, nowotworów toczących życie.

Perspektywa czasu pokazała mi dbałość o małe rzeczy, małe sprawy, które mają wpływ pośrednio lub bezpośrednio na życie innych.

Nie żyję jutro. Żyję dziś. I to właśnie dziś się liczy, bo jutra może nie być.


wtorek, 6 maja 2014

Układając niepoukładane



Sklejam tę notatkę dobry miesiąc i jakoś nie mogę przysiąść, żeby ją zakończyć i opublikować.
Kręgosłup daje mi się we znaki i posiedzenie dłuższe przy laptopie powoduje że muszę się nieźle rozkręcić, żeby potem nie skręcało mnie w różnych kierunkach. Pod koniec stycznia zaliczyłam SOR w związku z odcinkiem lędźwiowym tegoż kręgosłupa. Tak mnie skręciło w pracy, że ani wstać, ani usiąść, ani stać… Ległam więc na podłogę, a stamtąd zabrali mnie panowie w pomarańczowych mundurkach. Nie powiem – perspektywa niemożności podźwignięcia się na własne nogi dała mi do myślenia. Zaliczyłam przy okazji pierwsze w zawodowej karierze L4 i zastrzyki w liczbie 20. Było-minęło i niechętnie wracam do tamtych chwil, ale ulotność tego co nazywany zdrowiem dalej kręci mi się po zwojach mózgowych.

W pracy na tyle znów się poukładało, że już się nie wściekam rano jak się budzę. I pędzę każdego ranka, żeby zdążyć ze wszystkim. Taka praca z zegarkiem w ręku. Na godzinę, żeby wszystko zmieścić, a jak za mało – dołożyć z pustego. Iście salomonowo….  Poza tym cieszy mnie maj – choć roboty nie zabraknie

Poza tym przygarnęłam kota – przybłędę, który ledwo przetrwał zimę, ale znajomy weterynarz doprowadził go do stanu używalności i już u mnie został. Tak się razem docieramy do dziś, a i radości z tego docierania sporo jest. Myślę o tym, żeby owinąć siatką balkon, żeby mógł sobie pogrzać się w pełnym słońcu a nie zza szyby.

Co jeszcze? Jakoś opornie idzie mi wyciąganie roweru, chodzenie na basen, zepsute auto już drugi miesiąc patrzy na mnie z wyrzutem żeby coś z nim zrobić. Na razie zbieram siły na prozaiczne rzeczy i zostawiam powyższe sprawy lepszym dniom.

Lato przyjdź! Wiosną nie przybyło mi tak oczekiwanych sił. Omiatam wokół swój bałagan i świadomie nie wchodzę tam, gdzie jeszcze jest tak ciemno i zimno.

piątek, 24 stycznia 2014

Znak życia

Długo mnie tu nie było. Minęło lato, jesień i trochę zimy. Ale jestem. Żyję. Generalnie nic mi nie jest, cieszę się dobrym zdrowiem. Rytm życia wyznacza mi moja praca, w której przez chwilę było tak ciężko, że myślałam, że odejdę bez względu na skutki.

Wracam po złapaniu psychicznego oddechu i dystansu. Chyba już mogę wrócić także do pisania.

A na koniec coś z nowego znaleziska muzycznego. Bardzo polubiłam twórczość tego Pana :)

 

czwartek, 20 czerwca 2013

Witaj nieznajomy....

W momencie, jak Ci się wszystko rozsypuje,
żebyś sobie potrafił powiedzieć:
Właśnie rozpoczyna się największa jazda mojego życia.
o. Adam Szustak OP


Ostatnio gdzie się nie rozejrzę - tam trafiam na słowa, które wchodzą w głębsze warstwy mojej skóry.

Przeczytałam niedawno książkę - wywiad z jednym z księży któremu wieszczono, że będzie karykaturą księdza. 
Szału nie ma - jest rak...
książka tak mocna i szczera, że aż gdzieś w środku wszystko budzi się do życia, mimo iż tematyka dotyka cierpienia i umierania. Czytanie tej książki to nie tylko dotykanie faktury ludzkiej skóry, ale wchodzenie w głębsze jej warstwy. To jest jak trzymanie się w kupie, gdy wszystko rozpada się na kawałki. Jak rozumienie wszystkich emocji, które nie są do rozumienia tylko do przeżycia.
Ks. Jan Kaczkowski, bo o nim mowa, mądrze dotyka spraw życia i śmierci. Pewnie dlatego, że sam stoi na tej granicy.
Nie powiem nic więcej - warto przeczytać.  


A to moja najnowsza inspiracja - czyli niesamowity debiut Dawida Podsiadło.
Nie mogę przestać słuchać tej płyty.... 

wtorek, 23 kwietnia 2013

Drugi syn

Odgrzebałam stary, niepublikowany wpis. Sprzed prawie dwóch miesięcy, kiedy jeszcze Wielki Post zaledwie zaglądał do okien, a ja zastanawiałam się nad kilkoma sprawami.

Odkurzam go, bo nawet i dziś kiedy już po-Świątecznie i wiosennie, wciąż nie znajduję odpowiedzi. Może jest za blisko i dlatego nie umiem jej zobaczyć?

Oto on. Napisany w III niedzielę Wielkiego postu.



Myślę sobie....
Nie wrócę jeszcze do domu, pójdę na spacer. Przejdę się, oczyszczę umysł, pozaglądam w głąb siebie, dojdę do siebie po kiepskich kazaniach pasyjnych, które od trzech tygodni wysłuchuję podczas Gorzkich Żali. Pójdę przed siebie i zastanowię się nad tym, co mnie w środku uwiera, czego nie do końca umiem nazwać po imieniu. 

Ostatnio myślę o Drugim Synu. O tym synu z przypowieści, który wyrzucił Ojcu: "Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę".

Zastanawiam się... co się stało - że mimo miłości Ojca - nie czuł się dobrze w Jego domu.

Nie czuł na sobie bezinteresownej miłości, choć miał ją tak blisko. Dlaczego stał się wyrobnikiem? Dlaczego nie uważał się godnym tej miłości, tylko chciał na nią zasłużyć? Tak ciężko pracował. Wypełniał obowiązki. Wkładał mnóstwo wysiłku, żeby wszystko działało bez zarzutu. 
Syn i Ojciec - więź tak bliska, a jednocześnie tak daleka...

Niby jesteś blisko, a wszystko Cię uwiera w tej relacji.
Niby dostajesz za darmo, a ciągle chcesz dowieść że jesteś godzien tej miłości.
Niby wszystko jest ok, a nie umiesz już rozmawiać.
Niby miłość ma Cię karmić, a ciągle głodujesz...
Niby blisko, a tak daleko....


Gdzieś, kiedyś... bardzo dawno temu - wyczytałam, że miłość jest kluczem życia i że mamy ją w Ojcu na wyciągnięcie ręki. 
Nikt nam tylko nie wyjaśnia, co to znaczy bezinteresownie, tak po prostu, zwyczajnie.
Tylko wciąż każe nam zasługiwać.