środa, 30 marca 2011

KLUCZE [3]

Kolejna część odsłonięta.
Oczywiście do czytania dla osobników tylko +18 lat

KLUCZE III

Poddaje się pieszczocie jego palców, które wędrują w okolicach jej szyi i ramion. Zaraz za nimi wędrują jego usta. Chce ją zapamiętać. Obfotografować ustami te części jej, które nie potrafią nie reagować na niego. Chce ją zapamiętać tak cudownie bliską, chce się jej nauczyć, chce sprawić, że pomimo dzielącej ich odległości, będzie tuż obok – w myśli, wspomnieniu, zapachu i dotyku.
Korzysta z ostatnich, intymnych chwil, jakie serwuje im ta noc. Jutro wraca do Stanów. Do miasta, które jeszcze nie tak dawno uważał za swoje, a które tak naprawdę stało się jego osobistą pułapką. Sam ją sobie stworzył i w nią wpadł. Zrozumiał to tutaj, na obcej ziemi, z dala od wszystkich, o których myślał, że są mu bliscy i stanowią pewnego rodzaju gwarancję stabilności.
Słyszy jej głębokie westchnienie, gdy zaczyna wędrować wzdłuż kręgosłupa. Mruczy jej w ucho jakieś słowa, które nie posiadały do tej pory odpowiedników w jego świecie.
Słyszy jak śmieje się schowana w poduszkę i próbuje odpowiadać na ten zupełnie nowy zestaw słów takich jak czułość, zaufanie, troskliwość, empatia i… miłość.

Doznawał sprzecznych uczuć. Londyn wpływał bardzo dobrze zarówno na niego, jak i na nich oboje. Sam nie wiedział, że z dala od miejsca, które do tej pory stanowiło jego bastion i podnosiło w górę poziom poczucia bezpieczeństwa, może czuć się tak dobrze. Nabrał jakiegoś dystansu. Było to zupełnie nowe doznanie. Jakby to wszystko, co stało się do tej pory oddzieliła od niego jakaś bariera. Przestał czuć się na cenzurowanym, przestał zwracać uwagę na jakieś zaszłości, przestał czuć się obserwowany i kontrolowany. Londyn zwrócił mu ogromną część jego osobistej wolności związanej z miejscem. Nie musiał udawać, nie musiał bronić terytorium – nie miał przed kim.

Odwraca się mimo jego protestów, że nie doszedł jeszcze do części lędźwiowej jej kręgosłupa i posyła mu to spojrzenie, które go wciąż wprowadza w lekkie zakłopotanie.
Lubi jak staje się właśnie taki: miękki, cudownie zmieszany, umykający przed nią wzrokiem, najprawdziwszy na świecie. Wykorzystuje te chwile i uczy go przyjmowania prostych słów: potrzebuję cię, uwierz, przyjmij, nic nie chcę w zamian, cieszę się, że mnie odnalazłeś… i najprostszych gestów.
Przesuwa palcami w okolicach jego powiek. Nie zdołała jeszcze nacieszyć się faktem, że może bezkarnie dotykać i poznawać jego twarz i kosztować ust, które do niedawna potrafiły tylko ją ranić. Teraz dziwnie łagodne wypowiadają przede wszystkim słowo przepraszam i próbują zdobyć każdy zakątek jej ciała.

Wiedziała, że to się kiedyś stanie, że będzie musiał tam wrócić, do swojego domu i pracy. Niecałe trzy tygodnie w Londynie dobiegły końca. To jest dla niej trudne. Nie wiedziała, że tak ją będzie bolała sama myśl o tym, że on wsiądzie w samolot i wróci na stare śmieci, gdzie być może dopadną go wszystkie jego koszmary i wątpliwości, które zawsze z nią wygrywały. Dopiero niedawno oboje odnaleźli się po ogromnej zawierusze emocjonalnej. Dopiero zdołali poznać jakieś cząstki siebie, pokazać sobie nawzajem prawdziwe twarze, z dala od wszystkiego, co niszczyło ich oboje. Chciał ją zabrać ze sobą. „Ochronię cię” mówił, ale ona jeszcze nie była gotowa na powrót i w głębi duszy nie chciała tam wracać. Nie chciała znów oglądać jego maskującej się przed wszystkimi twarzy. Wolała go takiego jak jest teraz. Z czystym kontem nowych relacji, w mieście, które im obojgu dawało ogromne możliwości, a ocean stanowił namacalną barierę oddzielającą ich osobiste koszmary. 
Jej lęk jest wyczuwalny przez skórę. Widzi to w jej oczach i wie, że po tym wszystkim, co jej zgotował ma prawo się bać. Próbuje jak umie uspokoić jej emocje. Zachłannie trzyma w ramionach, wypowiada jakieś banalne słowa o tym, że jest jego najlepszym środkiem łagodzącym ból. Otwiera przed nią znak swojego bólu i pozwala go dotykać. Jej dłonie subtelnie pokonują każdy milimetr pokiereszowanego mięśnia. Opowiada jej jak bardzo czuł się zdradzony… i jak bardzo czuł się niezrozumiały… i jak bardzo wszystkich wokół interesowały tabletki niż ból, którego doświadczał…
Tym razem ona szepcze proste przepraszam, bo wie, że były sytuacje, w których go zawiodła. Zamyka jej usta pocałunkiem, bo on też wie, że wielokrotnie ją zawodził i wykorzystał. Nieważne.
Ma takie cudowne włosy, w które po prostu wplata dłonie, kiedy sięga do jej twarzy. Kocha się nimi bawić. Przypomina sobie jak zobaczył ją po raz pierwszy po kilkumiesięcznej przerwie. Wróciła. Co mógł powiedzieć? Wyglądasz jak dziwka. Podoba mi się. Wtedy tylko tak umiał wyrazić zachwyt i zamaskowaną radość, że znów jest obok, jak za starych dobrych lat, kiedy wspólnie toczyli gry na rozmaitych poziomach. Teraz może jej tylko mówić piękna, cudowna… Co prawda jeszcze nie jest łatwo wydobyć z siebie te słowa, ale zupełnie niedawno pokonał pierwszą barierę mówiąc jej …taka dobra… Myśli o jeszcze jednym słowie, ale boi się go wypowiadać. Odpędza uporczywą myśl, która wciska się paskudnie pomiędzy zwoje mózgowe …moja…?

Wzięła wolne, żeby nie stracić ani jednej chwili spędzonej z dala od niego. Wykorzystywała je zachłannie bojąc się, że pewnego dnia po prostu wróci do siebie i nie będzie chciał jej więcej widzieć. Pokazała mu miasto, które ją przyjęło i dało dom. Wywiozła na jeden weekend do Szkocji, a na drugi do Irlandii. Pozwoliła prowadzić samochód z kierownicą po drugiej stronie, a w Irlandii pożyczyła od znajomych motor i pojechali na dwa dni w nieznane.
Zauroczył się krajobrazem i starociami mijanymi po drodze. I… coraz bardziej nią… nową nią… Kiedy chciał wydłużyć urlop o kolejny tydzień… dostał odpowiedź, że jeśli che jeszcze do czegokolwiek wracać niech zbiera tyłek, bo limit urlopowy i cierpliwości szefa ma już wyczerpany. Dostał jeszcze trzy dni… 


Leży tuż obok i nie może napatrzeć się jej zasypiającej twarzy. Nie jest w stanie wyrazić niczym tego, co czuje. Delikatnie dotyka jej policzka, pochyla się i całuje w usta.
Otwiera zasypiające oczy i patrzy wzrokiem z pogranicza jawy i snu. Uspokaja ją jednym gestem. Jego kciuk ląduje gdzieś w okolicach jej skroni i rozpoczyna usypianie.
Uśmiecha się i poddaje pieszczocie jego kciuka. Dziwne… zasypiając myśli o tym, że wciąż czuje go gdzieś obok siebie. Jakby cały czas trzymał ją w ramionach nawet, jeśli go przy niej nie było. To irracjonalne odczucie chodzi za nią cały czas. Nie ma dosyć jego obecności. Stara się być blisko, jakby wyczuwając, że po cudownym początku może nastąpić bolesny koniec. Wie, że on próbuje łagodzić jej lęk i coraz częściej zamyśla się odpływając na dłuższe chwile, które rodzą między nimi dystans. Potem znów wraca. Jest wtedy czulszy i bliższy, ale nie potrafi odpędzić widma jej smutniejącej z dnia na dzień twarzy.

Kiedy w końcu powiedział, że musi wracać, zamarła. Czuł jak spinają się jej mięśnie. Wiedział, że się boi. Odwróciła się nie potrafiąc ukryć smutku. Otoczył ją ramieniem. Nie chciała podać mu dłoni, która nagle zacisnęła w pięść. Długo nie pozwoliła mu jej otworzyć i spleść z jego dłonią. Ponad godzinę leżeli w ciszy wsłuchując się w szelesty nocy. Bała się wypowiadać jakiekolwiek słowa, które wymuszałyby na nim jakiekolwiek decyzje czy deklaracje, próbuje cieszyć się tym, co ma. Najzwyczajniejszą w świecie bliskością, co do której straciła nadzieję, że jest możliwa do osiągnięcia.
Nie pomaga usypianie. Odwraca się do niego i zaczyna swoją grę, której on nie jest w stanie odmówić. Włącza się w nią i dokłada nowe propozycje. Przebiega palcami wzdłuż jej brzucha. Odcyfrowuje w jego gestach zestaw nut. Irlandia? Pyta cichutko wspominając jak przekupił muzyków w jakimś barze, który mijali po drodze, żeby pozwolili mu zagrać specjalnie dla niej.
Przytakuje.
Powraca do wygrywania na jej ciele irlandzkiej melodii wymyślonej w motocyklowym powiewie wiatru ogarniającym ich sylwetki. W jego dotyku rodzi się coraz większe napięcie pomiędzy nimi. Uśmiecha się, gdy jej westchnienia przybierają na sile. Zatrzymują się w punkcie, w którym ona przejmuje inicjatywę. Prawie przestaje oddychać, gdy jej dłonie i usta wędrują wzdłuż klatki piersiowej. Zatrzymuje ją na granicy osobistej wytrzymałości i sięga do jej ust. Potem patrzy jej głęboko w oczy i odgarnia kosmyki włosów, które przysłaniają załamania jej cudownych łuków brwiowych. One dodają wyrazistości i niesamowicie podkreślają jej trójkolorową głębię oczu, które pociemniały od nadmiaru doznań. Widzi jak delikatnie rozchyla usta zapraszając go do siebie. Nie potrafi policzyć ile razy tej nocy splatał swoją dłoń z jej. Wraz z tym gestem pochyla się i całuje ją. Przyjmuje go z radością i pogłębia pocałunek. Kiedy znów podnosi twarz żeby zaczerpnąć tchu słyszy swoje imię wypowiedziane w zapraszający sposób. Znów patrzy jej głęboko w oczy i wypełnia sobą. Ich westchnienia splatają się ze sobą w cudownej miarowości ciał. Wszystko pasuje idealnie: jej ciało, imię, włosy, które opadają na jego klatkę piersiową… Nawet to jak mieści się w jego ramionach. Jakby od zawsze była do nich przypisana. Jej kobiecość jest taka krucha i jednocześnie wyrazista. Jej ciało tak subtelne, a jednocześnie pełne ognia, jej oczy dodają blasku jej twarzy i wywołują masę dreszczy… Bliskość, której doświadcza z nią jest tak ogromna, że wypowiedzenie jej imienia obok słowa …moja… wydaje się teraz takie naturalne i odpowiednie…
Patrzy na niego tymi ogromnymi oczyma, w których rysuje się cudowne zdziwienie i rosnąca radość. Zatapia się w jej spojrzeniu i po raz kolejny w ciągu tych chwil spędzonych z nią przywraca z zagubienia samego siebie.

Stoi tuż przy drzwiach. Pożegnania kojarzyły się im obojgu źle. Stoi obok niego zakłopotana. Zawsze to ona odchodziła od niego i zawsze to ona wypowiadała powody odejścia. Tym razem on powinien coś powiedzieć, ale stoi obok niej tak samo zakłopotany jak ona. Wie, że powinien coś zrobić, dać jej jakiś sygnał… Rozmawiali o tylu sprawach… a o tej jednej nie. Ona dokonuje wysiłku i łamiącym się głosem, patrząc w podłogę, wypowiada proste „nie chcę, żebyś odjeżdżał…”
Patrzy na nią i wie, że jeszcze dobrze nie zamknie za sobą drzwi, a będzie za nią tęsknił… Wie, że musi tam wrócić. Musi ostatecznie dokonać rozrachunku z samym sobą.
Patrzy na jej szklane oczy, które jakimś cudem uniknęły potoku łez. Wie, że próbuje być silna przed nim, ale jak zamknie za sobą drzwi – najzwyczajniej w świecie rozpłacze się. Podchodzi bliżej niego i przytula się. Ogarnia ją ramieniem. Czuje cały jej strach i już wie, że ona bardzo pragnie jego obecności przy sobie. Dziwi się, ze jeszcze nie powiedziała mu magicznego słowa „kocham”.
Podnosi głowę i po prostu całuje go w policzek. „Spóźnisz się” – wypowiada nie patrząc mu w oczy, a on zaczyna rozumieć, że ona nie chce go za wszelką cenę i na siłę zatrzymać, że pozwala mu podjąć wolną decyzję, że właśnie dlatego nie padło „magiczne” słowo.
Przytakuje i zarzuca plecak na ramię.
Kiedy zamyka za sobą drzwi jego diagnoza dotycząca tęsknoty sprawdza się co do joty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz