wtorek, 1 marca 2011

KLUCZE [2]

Nie dam rady się ubierać w słowa.

Oddaję zatem kolejna część historii. Niech ona opowiada za mnie. Tym razem z jej perspektywy.
Dodam jeszcze: oczywiście przeznaczone dla osobników +18 lat

KLUCZE II

Czuła jego oddech gdzieś powyżej swojej głowy. Czuła jego ramię ogarniające jej talię. Jego klatkę piersiową przyciśniętą do swoich pleców. Jego nogi blisko swoich nóg. Chciała odwrócić się i znów zapaść się w jego ramiona, ale bała się, że jak wykona jakikolwiek ruch, on rozpłynie się w powietrzu i zniknie.
Powoli. Bezszelestnie. Tak żeby nie poczuł – odwróciła się.
Napotkała jego twarz. Zatrzepotał delikatnie powiekami, ale nie otworzył oczu. Bezkarnie mogła robić to, o czym zawsze marzyła. Zawsze chciała zobaczyć jak zasypia. Chciała patrzeć w jego łagodniejące rysy. Mogła gapić się na twarz, która pozbawiona zwykłych masek, zdradziła go dzisiejszego dnia i pozwoliła jej poznać go od nowa.
Przesuwała wzrok po ledwo rysujących się zmarszczkach. Kiedy stanął przed nią, jego czoło zaciskało się. Mogła je dokładnie policzyć – zmarszczki na czole, wokół oczu i te w okolicach ust, które były starannie ukryte pod zarostem.
Jego wargi są niesamowicie łagodne. Chce znów je czuć na swoim ciele, ale wie, że musi pozwolić mu odpocząć. Że ładunek emocji, które każde z nich przeżyło tego dnia musi opaść i wyciszyć się. Sen przynosi ukojenie. Kiedy prawie zasypia – czuje jak przytula się do niej. Robi mu więcej miejsca obok siebie i pozwala na nowo ogarnąć się ramionami.

Uciec
Jej jedynym marzeniem było uciec i zapomnieć. Odejść. Zniknąć. Rozpłynąć się. Umrzeć dla tej reszty świata, którą znała i z którą była związana. Jego słowa, jego zachowanie, jego wyraz twarzy. Jego i Chase’a. Musiała odejść, żeby uratować w sobie resztki godności i marnej jakości uczucia do samej siebie. Innych już nie miała. Nic już nie miała. Byłą lalką. Pustą. Odrzuconą w kąt po niezłej zabawie. Walizka przygięła ją do ziemi. Chciała mieć siłę, żeby z podniesioną głową odejść z miejsca swojej klęski.
Chciała żeby przestał na nią patrzeć, bo to bolało ją najbardziej. Ona tylko chciała zacząć coś innego, gdzie indziej z tym, którego świadomie wybrała i z tym, z którym przeżyła pierwszą katastrofę. Mieli wyjechać. Zacząć od nowa. Z dala od koszmaru. Manipulacja w wykonaniu House’a zabolała ją. Została odarta ze wszystkiego. Zdradzona z każdej strony: od świata uczuć poprzez racjonalne zachowania.
On sprawił, że nie miała nawet siły na to, żeby nienawidzić. Chciała mieć jakiekolwiek uczucia, ale ich nie miała. Ba! Nie umiała ich nawet mieć.
Diagnoza była prosta: wewnętrzna śmierć.
Nie chciała być starą, dobrą Allison, bo jej mózg wrzeszczał na nią: broń się! Uciekaj!
Kiedy koło niego przechodziła z walizką w ręku, której ciężar gatunkowy sięgał co najmniej tony, chciała coś powiedzieć. Nie umiała. Nie chciała też interpretować sygnału, który trwał nanosekundę i brzmiał jakby chciał jej powiedzieć żeby się zatrzymała.
Za późno. Umarła.


Coś delikatnego przesunęło się w okolicach jej twarzy. Powoli otwierała zaspane oczy. Zanim mózg zdołał przesłać jej sygnał zatrzepotała kilka razy rzęsami. Zastygła. Nie chciała płoszyć jedynej w swoim rodzaju chwili, w której czuła łagodny jego dotyk. Rysował jej twarz. Zatoczył małe kółko wokół oczu, przesunął palcem po jej brwiach, zarysował kształt nosa, zatrzymał się dłużej w okolicach ust, które zadrżały pod wpływem jego dotyku. Potem przesunął dłoń w kierunku jej szyi, obojczyka i ramienia. Westchnęła. Wtedy spojrzał w jej oczy. Musiała mieć w nich pytanie, którego nie śmiała mu zadać. W jednej chwili spięła się i zacisnęła palce w pięść.
Przysunął się kilka milimetrów bliżej niej. Wyciągnął rękę próbując spleść jej palce ze swoimi. Wpatruje się w nią z czystą desperacją. Jego palce delikatnie wędrują po jej dłoni próbując zniwelować jej dystans. Jego prosty i delikatny gest mówi jej, że chce zostać. Poddaje się. Rozplata zaciśniętą dłoń i pozwala jego palcom wsunąć się w jej palce. Delikatnie zaciska swoją dłoń na jego. Czuje delikatną pieszczotę jego palców. Potem ze zdumieniem obserwuje jak unosi jej dłoń, przysuwa do ust, całuje i kładzie w okolicach serca.
Prosty gest, który powiedział jej: chcę zostać z tobą.
Wędruje wzrokiem po jego twarzy. Znów ma ochotę na to, by poczuć jego ramiona. Przysuwa się kolejne milimetr i wydaje z siebie ciche westchnienie. Jego łagodne oczy nagle zaczynają niebezpiecznie płonąć. Odkrywa w nich znowu chęć na bliskość, którą wymogła na nim i w konsekwencji nie umiała się teraz jej oprzeć. Pragnie tego samego. Jej oczy przyzwalają.
Co? Co to było w jego oczach?
Pochyla się nad nią, a właściwie gdzieś w okolicach jej szyi. Czuje jego usta tuż przy płatku ucha, a potem jego usta znajdują to miejsce, nieco niżej, które jest tak wrażliwe na jego dotyk.
Już wie: zaufaj mi.
Zadrżała.
Odpowiada twierdząco na jego nieme pytanie, a jej dystans kruszy się. Wyciąga dłoń i wędruje w okolice jego klatki piersiowej. Chce go po prostu dotknąć, ale najbardziej na świecie chce poczuć rytm jego serca.
Słyszy jego westchnienie, które sprawia, że najzwyczajniej w świecie poddaje się jego dotykowi. Postanawia ulec jego prośbie i pozwala mu wędrować ustami wszędzie tam, gdzie on ma na to ochotę.

Zapomnieć
Kiedy zobaczyła jego sylwetkę na lotnisku przeraziła się. Chciała uciec, a mogła tylko udawać, że go nie widzi. Stoi w tej głupiej kolejce, która wydaje się nie mieć końca. Wszystko w niej krzyczy na jego widok, a ból zdrady boli ją bardziej niż jest w stanie to wyrazić słowami. Czuje jak zaciska się jej gardło. Z trudnością odpowiada na pytania, ale wzdycha z ulgą kiedy oddaje na bagaż walizkę ważącą tonę. Czuje jak opada z niej ciężar. Czuje na sobie jego wzrok, a jej uczucia osiągają temperaturę wrzenia. Gdyby była bombą – wybuchłaby na środku lotniska, pośrodku tej głupiej kolejki, przy walizce ważącej tonę.
Myślała że umarła. Myliła się. Była wulkanem poranionych uczuć. I natychmiast musiała coś zrobić, żeby nie wybuchnąć na środku lotniska i nie zmieść sobą wszystkiego. Odbiera bilet i najszybciej jak może przekracza żółtą linię.
Za żółtą linią spędza blisko godzinę w łazience ogarniając się ramionami i próbując nie rozpaść się na najdrobniejsze kawałki. O tym dlaczego się pojawił była w stanie zapytać siebie znacznie później.


Jeszcze nigdy nikt jej tak nie dotykał. Nigdy nie czuła takich emocji. Nigdy dotąd tak bardzo chciała odpowiedzieć na każdą z nich. Jego dłonie rysują każdy zakamarek jej ciała. Jego dotyk wydobywa z niej pełnię kobiecości. Ze zdumieniem ogląda jego wzruszenie, kiedy po prostu pozwala mu buszować po każdym zakamarku ciała.
Jego wzruszenie jest tak subtelne, że prawie przegapiłaby je, gdyby nie spojrzał na nią. Nigdy nie widziała, żeby jego twarz wyrażała taki ładunek uczuć. Jego oczy zaczynają dziwnie błyszczeć. Zmaga się z oddechem, który trudno wziąć. Kiedy on zaczyna uciekać od niej wzrokiem, ona zaczyna rozumieć, że siła jego uczuć jest większa niż myślała. Wyciąga dłonie, bo chce zatrzymać w nich jego wyjątkowy wyraz twarzy. Pozwala jej na to i odkrywa przed nią swój cały świat. Jest nagi, a być nagim w świecie jego uczuć oznacza tylko jedno – zaufał jej. Jego wzruszenie odbija się w niej. Teraz ona nie umie ukryć tej wyjątkowej emocji. Bierze na siebie jego bezbronność i poddaje się jej. Płynie w niej rzeka jego uczuć, która zerwawszy tamę zatapia sobą wszystko. Różnica polega na tym, że jego potop nie zatapia jej. Pozwala się unosić. Szczerość jego gestów sprawia, że pękają jej bariery.

Nagle z łatwością odczytuje jego gesty.

Subtelność z jaką wplata palce w jej włosy i odgarnia kosmyki z jej czoła.
Radość z możliwości buszowania ustami po jej twarzy.
Delikatność palców przemierzających zakątki jej ciała.
Czułość z jaką ją traktuje.
Otwartość z jaką oddaje jej siebie.
Bezbronność, która zaprzecza jego sukinsyństwu.
Bezinteresowność, która sprawia, że daje jej wszystko co ma, nie żądając nic w zamian.

I ten jego wzrok…
Zatrzymuje oddech, gdy w końcu czyta z niego.
- Kocham cię.

Pamięć
Wyprowadziła się natychmiast jak tylko przeczytała, że odbywa się tu lekarskie sympozjum. Z przerażeniem przeczytała w holu informację dotyczącą prelegentów, wśród których spotkała znajome nazwiska. Zaledwie zdążyła się zadomowić. Lubiła NY i lubiła ten hotel. Zawsze zamawiała ten sam pokój z cudownym widokiem. Kilka dni z kontrahentami, małe wycieczki po NY, trochę zakupów i powrót do miejsca, który bardzo szybko stał się jej domem.
Londyn stawał się piękny szczególnie po zmroku, kiedy zapalały się kaskady świateł. Dziękowała Bogu za Kathy, która o nic nie pytała, tylko pozwoliła jej w milczeniu lizać rany, a potem pomogła załatwić mieszkanie, pozwolenie na pracę i popchnęła na nowe tory życia.
Prawie znienawidziła medycynę po tym wszystkim. Nie chciała wracać do miejsca, gdzie wszystko przypominałyby jej PPTH i ludzi, których nie chciała oglądać ani pamiętać.
Jej serce, dusza i ciało pragnęły zmiany. Kathy miała małą cukiernię, która stała się jedną z chętniej odwiedzanych w centrum Londynu, kiedy obie postanowiły rozszerzyć asortyment i wprowadzić wielkie zmiany. Łagodny klimat francuskiej prowincji pachnącej winoroślą powoli postawił ją na nogi. Kilka miesięcy spędzone w okolicach Dijon dodało jej skrzydeł. Nauczyła się rozróżniać wina, oceniać jego wartość i rozkoszować się jego smakiem i zapachem.
Po powrocie do Londynu zatrudniła się w jednym z koncernów, a Kathy zgodziła się wprowadzić kilka rozwiązań na wzór francuskich kafejek. Podziałało. Złapała wiatr w żagle. Nie umiała tylko jeszcze śmiać się tak jak dawniej. Kathy mówiła jej, że wszystko potrzebuje swojego czasu. Jej widocznie jeszcze nie nadszedł.

Siada na łóżku i przyciąga ją do siebie. Poddaje się jego gestom i ląduje na jego kolanach. Nie chce zrobić mu krzywdy, ale on jest stanowczy. Przyciąga ją do siebie i przytula.
Czuje jak wsuwa nos w okolice jej szyi. Łaskocze ją jego broda. Drży po raz milionowy, gdy czuje jego palce wędrujące wzdłuż kręgosłupa. Zaskoczenie przeradza się w poddanie. Niweluje ostatnie milimetry między nimi i przytula się z całej siły. Wzdycha głęboko, gdy jego palce odnajdują jej kolejne, wrażliwe miejsca. Szczególnie to jedno. Pod prawą łopatką. Ogarnia go ramionami i zaczyna rysować na jego plecach małe kółka. Wolno i leniwie. Poddaje się jego pieszczocie i bardzo chce dać mu mnóstwo czułości. Przesuwa dłonie w dół jego pleców i oblewa ją jego gorący oddech. Łapie jego spojrzenie i wie, że on jest gotowy znów ją mieć na osobistą wyłączność. Nie. Jeszcze nie. Zwalnia gesty. Jeszcze chwilę. Chce jeszcze tak pobyć. Właśnie w takiej bliskości, która sprawia, że jej skóra stała się wrażliwsza, a jej obudzone ze snu zmysły oszałamiają ją głębokością odbieranych doznań.
Zaskakuje ją nagle sposobem, w jakim jej twarz znalazła się w jego dłoniach. Cudowna chwila splecionego ze sobą wzroku i jego usta lądują na jej. Delikatnie. Czule. Powoli.
Rozbudza ją. Sprawia, że nagle bardzo chce już go przyjąć. Zachłannie. Pogłębia pocałunek.

Uzdrowić
Nic jej nie mówi. Nagle okazało się, że nie istnieją słowa.
- Jesteś zabójcą mojego marzenia. Zabiłeś mnie. Pozwoliłeś żeby moje życie umarło.
Właśnie to mu powiedziała, gdy stał oszołomiony przed nią i próbował zrobić cokolwiek. Wydusić z siebie jakiekolwiek słowo.
- Odnalazłem cię.
Właśnie tak odpowiedział, gdy się dowiedział, że jest mordercą.
Nie wie co zrobić. Jego własna bezradność przeraża go.
Patrzy jej głęboko w oczy.
- Tak. Zabiłem cię. A potem tak tęskniłem, że jak cię zobaczyłem w NY uciekłem i przeniosłem się do innego hotelu. Nie mogłem znieść siebie samego. Potrzebuję prawdy między nami. Musisz mi pomóc. Sam jej nie odnajdę.
Nie jest w stanie znieść jego obecności. Jego ledwo wykrztuszone przez gardło słowa sprawiają, że namacalnie czuje jak łamie się wpół. Mogłaby przysiąc, że jedna połowa jej ciała roztrzaskuje się o kafelki podłogi w przedpokoju, a druga jakimś cudem jeszcze utrzymuje pion.
Coś mokrego płynie po nieroztrzaskanej części jej ciała.
To łzy. Płyną same.. Bezgłośnie. Nienawidzi ich tak bardzo jak sytuacji, w której się znalazła. Resztkami sił powstrzymuje szloch. Ale łez nie jest w stanie zatrzymać.
Zatrzymuje zdecydowanym gestem jego dłonie, które wyciągnęły się w jej kierunku. Nie chce jego dotyku. Nie zniesie go. Rozpadnie się jeszcze bardziej.
- Przepraszam.
Kiedy brakuje powietrza bierze go tak dużo, ze zachłystuje się nim. Wszystko jest takie ciężkie. Nogi nie są w stanie tego unieść. Serce zaczyna bić koszmarnie oszalałym rytmem. Osuwa się. Pod jego nogi. Nienawidzi siebie za ten gest, w którym pokazuje swoją bezradność i ranę. Prawie dwa lata minęło od nieszczęsnej chwili z walizką, a ona wciąż jest w tym samym miejscu.
- Nie mogłem cię znaleźć.
Słyszy jego głos. Gdzieś z okolic jej poziomu. Usiadł obok niej.
Co ma mu jeszcze powiedzieć? Sukinsynu? Wynoś się? Nie chcę cię widzieć?
- Burzysz mój spokój.
Wykrztusza spomiędzy spazmu, w który przemienił się szloch. Nadal wzbrania się przed jego dotykiem. Przed nim.
- Przyjechałem odpowiedzieć na twoje pytania.
Pewnie, że je ma. Miliony. Ale nie wie czy chce usłyszeć odpowiedzi. Pokrętne, cyniczne, metaforowe.
- Nie wierzę twoim odpowiedziom.
Naprawdę nie wierzy. Boli ją jego obecność, słowa, nawet barwa głosu. Stres jest tak silny, że czuje tysiące igieł wkłuwanych w ciało, a potem nagle zrywa się, biegnie do łazienki i wymiotuje.
Dopiero potem, kiedy już nie ma sił na nic i leży na chłodnych kafelkach łazienki, pozwala się przytulić. Pozwala się zaprowadzić do sypialni. Dopiero wtedy jej płacz się uspokaja i płynie spokojną rzeką. Jego dotyk i głos uspokajają emocje. Pozwala opowiedzieć sobie o wszystkim: o motywach, intencjach, strachu, tęsknocie i bólu.
Kiedy za oknem pojawiły się pierwsze światła nocy, prowokuje go. Kocha się z nim. Jest jak wulkan, który wybucha nagle. Pozwala mu na wszystko i sama oddaje mu wszystko. Chce potem wyrzucić go za drzwi, żeby bolało go tak jak ją. Chce się zemścić i zabić go. Tak jak on ją kiedyś.


Zachłanność z jaką zaczęła mu oddawać pocałunek rozbudza ją do końca. Jest gotowa. Chce. Pragnie poczuć go całego. Napiera silniej na jego ciało. Czuje jego pragnienie i pożądanie. Poddają się sobie nawzajem. Jej emocje biorą górę. Napiera silniej. Ale on spowalnia ruchy i wycisza ją.
- Powoli. Jak najdłużej. Dobrze?
Odpowiada na jego prośbę. Staje się bardziej zmysłowa. W niewidzialny sposób odbierają każdą jego cząstkę. Nagle rodzi się w niej spokój. Jego zapach, obecność, dotyk, słowa, gesty sprawiły, że nagle po raz pierwszy od wielu lat czuje się szczęśliwa, wolna i spełniona. Już nie chce go wyrzucać za drzwi. Nie chce nakręcać błędnego koła niepotrzebnego cierpienia. Chce żeby żył dla niej. Tak jak ona chce żyć dla niego. Odkryła to w momencie, kiedy wpatrywała się w jego zasypiającą twarz. Teraz dostała swoją odpowiedź. Potwierdzenie.
Czuje jego oddech na skórze i słyszy westchnienia, które odbijają się w niej echem.
Potem słyszy swoje imię i czuje jak nieruchomieje w jej ramionach. Sama także odpływa w przestrzeń. Łapie go kurczowo i przytula się. Nie chce żeby odszedł, odjechał. Nie chce go wypuścić z ramion. Chowa się w nim.
Odpowiada jej. Pozwala się schować w ramionach. Znów bariera milimetrów nie istnieje.
Nigdzie nie idę. Nie chcę. Chcę być z tobą. Blisko ciebie. Na wyciągnięcie ręki. Już tęsknię.
Odczytuje go z łatwością. Patrzy w jego twarz i ze wzruszenia nie może wypowiedzieć ani jednego słowa.
- Ja też ciebie kocham – pozwala wypowiedzieć swoim oczom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz