wtorek, 4 stycznia 2011

W poszukiwaniu zagubionej kobiecości

Jeśli wierzyć temu, że cyfry nie kłamią – w tym roku zaokrągli mi się liczba lat. Żeby nie było – nie przejmuję się cyfrą. Nie czuję że minęło tyle lat mojego życia, ale czasami zdarza mi się myśleć o tym co mogłoby sie stać, ale się nie stało, bo się za bardzo bałam.

Strach zawsze mnie paraliżował.

Żeby zabić kobiecość w swojej córce wystarczy być matką, która nie nawiąże z nią relacji, a potem nie zawalczy przed agresywnym mężczyzną zarówno o siebie jak i o swoje dziecko.

Co zatem mogłoby się stać, gdyby nie sparaliżował mnie strach?

Może sama byłabym dziś matką.
Ale byłby to w pewnym sensie efekt finalny więzi, która zrodziłaby się między mną a jakimś mężczyzną.

Więc wszystko tu się zaczyna i na tym kończy.

Czasami myślę o tym kim jest prawdziwa kobieta. Z jednej strony dopada mnie wrzask feministek krzyczących o rozmaitej ilości praw do tego czy owego, z drugiej widzę bezradne kobiety ograniczone agresywnością swoich mężczyzn. Pomiędzy tymi skrajnościami są takie, które udają mężczyzn
albo zbyt szybko im się poddają. To oczywiście typy skrajne.

Gdzie jest i jak wygląda prawdziwa kobiecość?

Stoi mi w tym wszystkim przed oczyma moja przyjaciółka, która świadomie uczy się realizować w domu i znajduje piękno w mytych naczyniach i wyprawianiu małej córeczki do przedszkola. Spodziewają się teraz drugiego dziecka, a ona jest cudownie kwitnąca.

Czasami myślę, że właśnie o to chodzi. Żeby kwitnąć bez względu na zajmowane miejsce i podjęte decyzje. Jednak nie mogę się w tym oprzeć wrażeniu, że zdecydowanie pomaga w tym miłość: zarówno ta własna jak i drugiej osoby.

Miłość, w której odnajdujesz swoje oblicze i pozwalasz by ktoś inny odnalazł swoją twarz. Co prawda kiedyś serialowy dr. House mówił, że od miłości "tlen jest ważniejszy" ale czyż przez to nie okazywał się niemożebnie samotny?

Myślę, że w jakiś sposób miłość nas określa, definiuje, wprowadza więcej ładu, dodaje sensowności, stanowi jakąś stałą w życiu. Potrzeba tylko swoistego ryzyka.

Ale żeby z kolei ryzyko zaistniało – potrzeba żeby ktoś o kogoś zawalczył czy też pokochał pierwszy i o tym powiedział.

Mam za dużo myśli w głowie, żeby to ogarnąć.

Nie chciałabym tylko jednego: żeby strach mnie paraliżował, a decyzję za mnie podejmowało życie.
Zmykam po raz kolejny w kąt mojego życia oddając pole działania innym. Moja siostra znów będzie miała satysfakcję powiedzenia mi prosto w oczy: "plują ci w twarz a ty się cieszysz".
Tylko tak naprawdę nie wiem jak obronić siebie samą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz