wtorek, 16 października 2012

Cos sie zmienia... Coś zostaje...


Spadł deszcz... dość mocno. Kaloryfer daje znać o sobie miło rozchodzącym się ciepłem. Pozwalam sobie na chwilę słabości i po raz pierwszy grzeję wino okraszając je dużą ilością pomarańczy i migdałów. Znalazła się też w nim zagubiona śliwka, taka wysuszona słońcem...
Mieszam w małym garnuszku, a myśli psocą w głowie.


Słowa piosenki buszują w domowej przestrzeni. Nucę ją dziś od rana i nie mogę się skupić na prostocie wykonywanych czynności. Praca zamiast skupiać - rozprasza.
Robię kilka rzeczy na raz i żadnej nie doprowadzam do końca.
Nic to. Jutro też jest dzień, w którym gdzieś, coś, jakoś... wołać we mnie będzie.
Zanim rozpoznam melodię samej siebie będę nucić piosenkę o "nieuchronnym nadejściu czasu tęsknot..."



Pierwsze nuty już sypią śniegiem w kominie, a jeszcze nawet jesienna nie jestem. Zatrzymuję w sobie ciepło końcówki lata.

"niebo twego ciała
roziskrzone
ciepło jakże ciepło
w nim na zawsze cieszyć się
zostać...."

1 komentarz:

  1. lubię cie czytać. Ogromnie. coś w tym poście z Dickensa jest. Pewnie śnieg i komin:) rut

    OdpowiedzUsuń