wtorek, 3 stycznia 2012

Cóż ja z tobą czułości...

Cóż ja z tobą czułości w końcu począć mam
czułości do kamieni do ptaków i ludzi
powinnaś spać we wnętrzu dłoni na dnie oka tam
twoje miejsce niech cię nikt nie budzi
Psujesz wszystko zamieniasz na opak
streszczasz tragedię na romans kuchenny
idei lot wysokopienny
zmieniasz w stękania eksklamacje szlochy
Opisać to jest zabić bo przecież twoja rola
siedzieć w ciemności pustej chłodnej sali
samotnie siedzieć gdy rozum spokojnie gwarzy
w oku marmurów mgła i krople toczą się po twarzy


Styczeń wystartował wyjątkowo szybko. Chciałam znów zatrzymać dla siebie trochę międzyświątecznego czasu, ale jak zwykle mi się nie udało. Popołudnia przychodziły zbyt szybko, a wieczory stały się takie krótkie. Dziś pachnie pomarańczowo-jabłkowo-malinową herbatą z odrobiną porzeczkowej nalewki. Sączę ją powoli żeby zachować jeszcze trochę świątecznego czasu i wolniejszych chwil.

To już rok blogowania, ale nie mam zamiaru nic podsumowywać czy robić jakichś planów. Życie jest zaskakujące samo w sobie i potrafi zburzyć misternie układane plany, mieszać w postanowieniach, wymagać zrobienia czegoś innego niż chcielibyśmy. Nie mam więc postanowień, omijam szerokim łukiem marzenia i pozbywam się pragnień.  Wszak im mniej oczekiwań mamy w stosunku do własnego życia czy do ludzi, którzy nas otaczają – tym mniej czeka nas rozczarowań do przeżycia.
Odkrywam na chwilę swoje serce, by zaraz znów je schować mając świadomość, że nie dam rady w pełni go do końca komuś pokazać. Uszkodzenie wyryte na nim przez zawał życia sprawia, że jego tkanka jest inna niż na większości normalnych serc. Odwiedzam specjalistę, który zakłada na nim swoiste bypassy. Operacja trwa i nie wiem czym i jak się naprawdę skończy.<br><br>
W moich żyłach wciąż płynie depresyjna natura, ale jakby jest już spokojniej. Jakby pierwsze sztormy były już za mną. Na razie nie mogę się jej pozbyć, ale wierzę, że i na nią przyjdzie kiedyś koniec. Wpadłam przez nią w naiwność. Taki mechanizm obronny, który sprawia, że na swój wyjątkowy sposób radzisz sobie z trudnościami. Żeby nie znienawidzić nikogo obok siebie naiwnie myślisz, że nikt nie jest zdolny uczynić komukolwiek zła. Swoisty rodzaj sublimacji, który czasami doprowadza mnie do absurdu. Mimo to jakoś dzięki niej przetrwałam.  Na swój sposób poradziłam sobie ze światem przechodząc ponad wszystko co mnie spotkało i spotyka. Czas jednak pozbyć się tej maski, co zapewne najłatwiejsze nie będzie.

Brakuje mi spacerów. Jakoś ta pogoda wcale mnie do nich nie nastraja. Wręcz przeciwnie – pragnę wrócić do domu i wtulić nos w ogromną ilość zdań zgromadzonych w książkach. Chciałabym jednak do nich powrócić, bo kiedy spaceruję to wyobrażam sobie, że nie jestem sama. Mijam te same miejsca, czasami te same twarze. Wszak te miejsca są moje. Lubię je przemierzać, patrzeć w niebo, słuchać tej samej muzyki sączącej się do uszu przez słuchawki. Przesuwają się w czeluściach mojej głowy wszystkie moje i cudze zmartwienia, sprawy do ogarnięcia, radości do podzielenia. Czasami kołaczą mi się tajemnice złożone w zaufaniu we mnie, a także te tajemnice, które same weszły w moje ręce choć ich nie chciałam. Wiem, że mam w sobie coś z lekarza, który chciałby wszystko uratować i naprawić. Chodzę więc czasami tu i tam po obrzeżach cudzych żyć zastanawiając się nad środkami zaradczymi. Czasami jedno co mogę – to pleść sznur modlitw zawierzający wszelki rodzaj tajemnic.

I na koniec jeszcze… nie lubię tego robić i unikam myślenia w rodzaju „co by było gdyby..”,  ale „gdyby” ktoś zapytał mnie o spełnienie jednego marzenia – to chciałabym dostać możliwość cofnięcia czasu do pewnego września z ubiegłego wieku…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz