Koniec roku liturgicznego. Prawie. Jeszcze tydzień, a będziemy w nowym i rozpoczniemy zataczanie kolejnego koła.
Wolę dzisiejszą noc niż sylwestrową. Nie wiem dlaczego i nie próbuję tego wyjaśniać na siłę.
Myślę o władzy. O państwach, królestwach, republikach. O
prezydentach, premierach i królach. O naruszaniu praw, ich tworzeniu,
wojnach dotyczących ludzkich praw, próbowaniu stworzenia idealnych praw,
idealnego człowieka, idealnego państwa, idealnego władcy. Nigdy w
historii świata nam się to nie udało. I wiem, że nigdy nam się to nie
uda, chociażbyśmy próbowali po tysiąckroć proklamować Chrystusa królem…
czegokolwiek, kogokolwiek.
„Nie jest z tego świata” – mówi Chrystus, ale jednocześnie tkwił tu z
nami rękami i nogami dzieląc nasz los i smakując ludzkiego życia.
Mam natłok myśli czytając proroka Ezechiela piszącego: „Zagubioną
odszukam, zabłąkaną sprowadzę z powrotem, skaleczoną opatrzę, chorą
umocnię, a tłustą i mocną będę ochraniał”, a potem św. Pawła, który bez
ogródek mówi: „Ponieważ bowiem przez człowieka [przyszła] śmierć, przez
człowieka też [dokona się] zmartwychwstanie. I jak w Adamie wszyscy
umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni”. Dodając do tego
wszystkiego jeden z piękniejszych i najbardziej znanych psalmów „Pan
jest moim Pasterzem…” wydaje się, że chodzę po najbezpieczniejszych
drogach.
Jakże ciężko nam pojąć niepojęte – Bóg kocha mnie – ale nie na moich
warunkach i wyobrażeniach tylko na warunkach miłości najczystszej,
pochodzącej wprost ze źródła, z samego serca Boga, z samego zamysłu i
wszechwiedzy, którą posiada w stosunku do mojego życia.
Niesamowite. Bóg był z nami. Myślę, ze każdy adwent jest świadectwem
tęsknoty Boga za człowiekiem. Pragnienia uczynienia nas takimi jakimi
miał nas w pierwotnym zamyśle. Czystych, ufających, kochających i
bezbronnych jak dzieci.
Chcielibyśmy Chrystusa widzieć jako tego, który zaprowadzi pomiędzy
nami porządek, odmierzy boską miarą sprawiedliwość, ukarze złych,
wydobędzie z ucisku sprawiedliwych, będzie wiecznie strzegł prawa i nie
pozwoli by ktokolwiek z naszych bliskich zginął w beznadziejnym,
przypadkowym wypadku lub umrze na raka. Nie da nikomu zginąć i będzie
wypełniał nasze zachcianki nie pozwalając na zaistnienie cierpienia.
Sprawi, że zapomnimy o bólu i nie będziemy musieli tak tyrać, żeby
cokolwiek w życiu osiągnąć. A w imię naszego pojęcia miłości i wolności –
pozwoli nam na spełnianie wszelkich zachcianek. Po prostu cudowne i
kolorowe życie.
A On nas zaskakuje. Rodzi się – paradoksalnie – nie tam gdzie
chcielibyśmy Go zobaczyć. Nie jest to królewski pałac tylko zapadła
dziura, już od samego początku ktoś czyha na Jego życie. Wiedzie więc
życie wygnańca, pozwala doświadczyć na sobie ciężkiej pracy, zmaga się z
trudnościami, sprawia, że nie jest łatwo Go rozpoznać i wciąż mówi
„królestwo moje nie jest z tego świata”, w dodatku mówi niewyobrażalne
rzeczy, trudne do zrozumienia, przestawia system wartości, wskazuje na
inne rzeczy, uzdrawia tam gdzie się tego nie spodziewają, rozmawia z
ludźmi ulicy, z pogardzanymi i odepchniętymi, wiedzie dysputy w mędrcami
ówczesnego świata nie w purpurze, ale w zwykłej szacie. W końcu daje
się pojmać i zabić, bo nie chodzi o wyzwolenie Izraela z rzymskiej
niewoli, ale chodzi o ludzką duszę, o wieczność i nieśmiertelność.
Chodzi o najcenniejszy dar miłości, kiedy „ktoś życie swoje oddaje” za
przyjaciół i nieprzyjaciół bez wyjątku.
Jakże wielką cenę zapłacił Bóg za miłość. To dlatego tak bardzo krzyż do mnie krzyczy. Miłością.
To dlatego tak trudno nam znieść prawdę o nim, że szukamy zastępników
aby choćby w małym promilu stworzyć sobie własne królestwa i wykreować
swoich własnych królów.
Nie będę toczyć sporów o proklamowanie czegokolwiek i gdziekolwiek,
bo Boże królestwo zaczyna się w sercu, w nastawieniu do człowieka, w
otwartości na to wszystko co przychodzi z darem codzienności, w
znoszeniu rozmaitych ludzi i ich słów i zachowań w stosunku do mnie, w
darze przebaczenia i zaczynania na nowo.
I w tylu innych rzeczach, które są niewidoczne gołym okiem, ale uchwytne w wymiarze serca.
I zdecydowanie wolę króla, który oddaje za mnie życie, niż króla,
który za wszelką cenę usiłuje mnie uszczęśliwić na swój sposób kosztem
mnóstwa innych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz