środa, 2 listopada 2011

Uchwycić nieuchwytne

Właśnie tak myślę o czasie. 

Znów mi go zabrakło, co wydaje się dziwne, bo przecież ostatnio odpoczywałam.
Słońce, resztki jesieni, Kraków, empik i kilka książek, coffieheaven z zieloną herbatą, wanilią i innymi różnościami, Zakopane, długie spacery, kolorowe liście, film w kinie, góralska muzyka, którą lubię tylko w tamtym miejscu, szum rozmów w knajpkach, gwiazdy, bezchmurne niebo, poranny widok na Giewont i… mnóstwo myśli.

Chciałam od nich odpocząć, ale nie umiałam.

Myśli same się myślały szumiąc w mojej głowie i latając jak spadające liście.
Czemu tak trudno być "sędzią we własnej sprawie" i rozeznać kierunek decyzji? Chciałabym chodzić z mądrością w parze i
patrzeć na rzeczywistość mniej subiektywnie – zwłaszcza wtedy, kiedy przeniknięta jest silnymi emocjami.
Odwiedzałam dziś moje rodzinne miasto, a właściwie cmentarz. Myślałam o moich dziadkach, którym zawdzięczam bardzo wiele. Stojąc gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią wsłuchiwałam się w błogosławieństwa i zastanawiałam się nad balansowaniem – wręcz chodzieniem po omacku – po krawędzi pychy i pokory, cichości i wrzasku, ubóstwa i pozornego bogactwa, wiecznej miłości i jej odrzucaniem.

Jak się odnaleźć w świecie
paradoksów – gdzie z jednej strony szybki sukces, kasa, siła, znajomości
i układy organizują nam kolejne etrapy kariery, a z drugiej strony
niepowodzenia i cierpienie stawiają nas do pionu nadając życiu właściwą
perspektywę?

Jak radzić sobie w sytuacji gdy całe życie służysz Bogu, a musisz uchodzić w góry niezrozumienia, szyderstwa, niepowodzenia, złośliwości, pozorów i kłamstwa. Z drugiej strony – cóż mi pozostanie, jeśli w życiu postawię na szybki sukces, kasę, siłę, znajomości i układy, a wszystko runie nagle, gdy w życiu przejdzie huragan?
To pytania, które łączy pewien graniczny punkt. Ten punkt prawie każdego roku uświadamiają mi Błogosławieństwa odczytywane uroczyście w kościołach czy na cmentarzach. Są dla mnie wciąż wyzwaniem rzucanym prosto w serce i wyzwalaja myślenie o tym w "kim" lub "czym" pokładać nadzieję. Jak myśleć o tym wszystkim, co otrzymujemy z dobrej ręki i łaskawości Boga? Dziś cieszę się sukcesem – jutro mogę upaść niżej niż można, dziś czerpię siłę z bogactwa na koncie – jutro mogę być największym nędzarzem.

Wszystko z ręki Boga…

Cisi, ubodzy, sprawiedliwi, miłosierni, czystego serca, wprowadzający pokój, smutni, cierpiący prześladowania tego świata wciąż mają mi wiele do powiedzenia. Stanowią swoisty wykrzyknik w chaosie i szumie świata. Uczą dystansu do tego co mam dziś i pokory w stosunku do tego co chciałoby się mieć.

Mogę, ale nie muszę. Nic na siłę.
Pozwalam odejść nie zatrzymując dla siebie.
Przygarniam odepchniętą strachem miłość.
Rozumiem, kiedy trudno rozumieć.
Milczę, kiedy chciałoby się wypuszczać niedobre słowa.
Powierzam to, czemu umiem i nie umiem sprostać.
Godzę się z tym czego nigdy nie będę mieć.

Myślę, że trzeba mieć w sobie wiele pokory, aby taki punkt graniczny przyjąć dla swojego życia. Żeby nie pozwolić zawładnąc sobą jakąkolwiek presją czy obsesją. Całe życie uczymy się pokory. Przezywamy sinusoidę życia raz wznosząc się raz upadając. Ale sinusoida ma też punkty styczne z linia prostą, która stawia nas do pionu i uczy nabierać odpowiedniedo dystansu zarówno do sukcesów i powodzenia jak i najtrudniejszych upadków.

Cmentarz. Pogrzebane życie, które ma swoją perspektywę.

Śmierć. Strach przed jedynym nieuniknionym, które potrzebuje zrozumienia i akceptacji.
Wracałam do domu z myślą o tym, żeby w końcu usiąść spokojnie i zachować resztę wolnych chwil przed jutrem.

Chciałabym, żeby jutro była sobota i żeby wtulić się w jej objęcia. Mam właśnie takie małe marzenie w świąteczny wtorek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz