wtorek, 25 października 2011

Stałe powroty na stare śmiecie

Niewiele jest takich miejsc, gdzie dobrze czułam się.
Niewiele jest takich chwil, za dobrze wiem, że smutek mam we krwi.


Ania Dąbrowska

Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy usłyszałam słowa tej piosenki pomyślałam o tym, że wciąż próbuję pozbyć się tej części siebie w której dominującą rolę odgrywa smutek. Znam go tak od dawna jakby wsączył się we mnie wraz z poczęciem i był nieodłączną częścią mojego DNA.
Przychodzi znienacka. Często bez powodu. Dopada w najmniej spodziewanych chwilach. Otula szczelnie i nie pozwala oddychać. Wciska w poduszkę, oszałamia głębią, poraża wielkością.

Próbuję radzić sobie z nim jak umiem – poruszam się po starych i dobrze znanych ścieżkach. Mam na niego wypróbowane metody: unikanie ludzi i milczenie. Nie chcę ich nim zarażać, a mówić o nim po prostu nie umiem.

To moje "stare śmiecie" znajome kąty czy wydeptane ścieżki, gdzie ze smutkiem radzę sobie całkiem nieźle.
Ceną za powrót na stare śmiecie jest kompletne wycofanie się. Staram się przed sobą chronić tych, którzy są jakoś bliżej mnie.

Dopiero teraz uczę się go rozumieć i szukać źródeł smutku. Skąd się wziął? Dlaczego jest go tak dużo?
I dopiero teraz, kiedy pozwalam sobie na przeżycie trudnych uczuć – na które z różnych względów nie pozwoliłam sobie wcześniej – poznaję siebie bardziej. To trudna prawda o sobie. Jeszcze trudniejsza o moich bliskich. Bo przede wszystkim muszę zmierzyć się z nimi.

To trudne. Muszę znowu stać się dzieckiem. Przeżyć od nowa każdą cząstkę zepchniętych uczuć. Pozwolić sobie na przepłynięcie wzdłuż siebie rzeki uczuć, nazwać po imieniu każdą emocję, która przybije do brzegu, znaleźć jej źródło…

Trzeba mi zbudować pomiędzy sobą most. Żeby zrozumieć siebie i nie stać okrakiem po obu swoich brzegach.
Czasami tak bardzo po ludzku boję się, że nie dam rady. Że nikt bliski nie wytrzyma ze mną ani chwili.
Czasami jestem jak swój własny,  osobisty wulkan. Dla siebie samej. Trzęsę ziemią, sypię pył, wylewam lawę…
To wszystko jest tak bolesne, że rani mnie od nowa.
Czuję w sobie każdy rodzaj zadanego bólu, każdą emocję…

Czasami jest łatwiej. Może dlatego, że coś już we mnie kiełkuje. Że widzę pierwsze światła wielkiego miasta. Czuję kroczący gdzieś obok mnie cień nadziei.

Ale to jeszcze długa droga. Potrzebuję czasu i cierpliwości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz