środa, 15 czerwca 2011

Przywróc mi Panie...

...siłę zamyśleń skupionych
gdzie mimo trwóg świadomość –
ręce są jak dzwony
poważne, morzem brzmiące, a światem serdeczne,

co choć w nim, to ponad nim blaskiem – ostateczne.

KK Baczyński

Dziwnie często towarzyszy mi ta myśl.

Tak bardzo tęsknię za licealnymi czasami. Za tą niezwykłą świeżością poszukiwania wiary. To było czyste i ożywcze. Nawet błędy wyglądały wtedy inaczej. Dziś – z perspektywy czasu – wiem że bardzo odeszłam od tamtej świeżości wiary. Kiedyś było we mnie tyle zachwytu i kontemplacji. Chodzenia dłuższą drogą na uczelnię, żeby tylko wstapić na prostą modlitwę. Pobyć w ciszy. Znaleźć się w sercu Boga.

Dziś jestem rozdarta.
Pomiędzy tym czego doświadczyłam, a pomiędzy tym wszystkim co jest we mnie brakiem. Błądzę nie umiejąc odróżnić rozmaitych cieni przemykajacych się przez życie.
Brakuje mi prostej mądrości, której więcej bylo we mnie kiedyś niż dziś.

Doświadczyłam ogromu Bożej miłości. Tego nie da się niczym ogarnąć i opowiedzieć. To się wie głęboko w sercu i ma się tę pewność. Każdy strzępek mojego doświadczenia, każda przygoda, każde wydarzenie zawierało w sobie Bożą rękę. Dziś to wiem. I jeżeli komukolwiek mogę dziś wierzyć i ufać – to własnie Jemu.
Ale moje całe jestestwo jest głęboko zranione. Moja rana nie pozwala mi normalnie egzystować. Przyjmować oczywistości działania Boga. Nawet modlić się.

Przez te lata nie zdołała się zagoić moja rana, która czasami milczy, a czasami krzyczy.

I pozostaje niemożność, niemiłość, niedomaganie, niezaufanie.

Tak bardzo pragnę powrócić na tamten brzeg, przy którym spotkałam rozdającego rybę i łamiącego chleb Boga.

Mój kark jest twardy, dusza harda, a serce popękane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz