sobota, 6 sierpnia 2011

Niedziela pełna iluzji i niedowiarstwa

Znów próbuję zrozumieć co mówi do mnie Bóg. Ten fragment w przedziwny sposób łączy się z myślami, które kłębią mi się w głowie w tym tygodniu. Znam tę scenę na pamięć. Z grubsza można powiedzieć, że chodzi o niedowiarstwo i lęk. Piotr wątpi i ląduje w jeziorze. Samo życie. W wielu sytuacjach każdy z nas ląduje w jeziorze wołając dokoła "ratuj!".

(Mt 14,22–33)
Gdy tłum został nasycony, zaraz Jezus przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, mio­tana falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży noc­nej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zoba­czywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz przemówił do nich: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się”. Na to odezwał się Piotr: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie”. A on rzekł: „Przyjdź”. Piotr wyszedł z łodzi i krocząc po wodzie przyszedł do Je­zusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: „Panie, ratuj mnie”. Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?”. Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: „Prawdziwie jesteś Synem Bożym”.


Do mnie jednak bardziej przemawia początek tej historii. Jezus przychodzi do uczniów krocząc po jeziorze. Jest ciemno, wieje wiatr, łodzią miotają fale. Można czuć niepokój, zwłaszcza, że nagle jakaś postać zaczęła się zbliżać ku łodzi. Nie dziwię się, że się przelękli i zaczęli krzyczeć.

Myśleli, że to zjawa…

Czasami tworzymy sobie w życiu iluzje. Nasza wyobraźnia biegnie naprzód i podsuwa obrazy kompletnie nie przystające do rzeczywistości.

Ileż takich zjaw produkujemy na co dzień. Rodzą się z nich plotki, fałszywe twierdzenia, oszczerstwa. Żyjemy nimi podsycani przez przebiegłe słowa i nazbyt bogatą wyobraźnię. Myślimy, że jesteśmy
właścicielami jedynej i słusznej prawdy i obdzielamy ją hojnie innymi.

Zjawy – to zamęt naszego życia. Ogromne nieuporządkowanie. Czasami aż trudno sie spod ich naporu wyzwolić. Trzeba olbrzymiej pokory by dostrzegać świat, Boga i ludzi takimi jakimi są. Bez zbędnych firanek, zasłon, czy iluzji. 
By przyjmować ich takimi jakimi są.
By wpatrywać się w swoje serce i wykorzeniać wszelką ułudę.
By często zaglądać w lustro w poszukiwaniu belki.

Druga część tej opowieści też wiele mówi o nas: Panie ratuj! Giniemy!

Ileż razy w ciągu życia wypowiadamy takie słowa? Łódź życia zaczyna tonąć, niebo wydarzeń  przeraża nas coraz bardziej, a fale coraz mocniej wdzierają się i niszczą nasze plany, marzenia i nadzieje.

Jest czas, kiedy może się na wydawać, że Bóg śpi, że powinien w ogóle nie dopuścić do burzy w naszym życiu, że powinien błogosławić naszym planom i zamysłom. Przychodzi cierpienie, jakieś trudne doświadczenia, wszystko jakby się wali…, a Bóg milczy! Jakby spał, jakby było Mu obojętne co się z nami dzieje. Dlaczego Bóg nic nie zrobi? Dlaczego nie zaingeruje? Dlaczego milczy?
Iluż z nas zgorszyło się owym „snem Boga” i po prostu odeszło z żalem i trwogą w oczach.

Chcielibyśmy widzieć Boga jako kogoś – kto na nasz sposób – będzie prowadził nas przez życie usłane różami. Nie rozumiemy dlaczego pozwala na czas burzy w życiu, czas kryzysów, doświadczeń…
Myślę, że czas burzy jest po to, byśmy zrozumieli, że nie możemy liczyć na wszystkie podpórki jakie posiadamy w swoim życiu: pieniądze, znaczenie, stanowiska, znajomości, kontakty…
Wykorzystujemy to wszystko co mamy pod ręką, a łódź życia dalej tonie. I wtedy – kiedy już nic nie jest w stanie wypełnić wołania o pomoc – zaczynamy wołać do Boga: Panie ratuj! Giniemy!

Często robimy to na różne sposoby: z gniewem, żalem, pretensjami – że dopuścił na nas burzę w życiu.

Tymczasem – jak zwykle – doświadczenia modyfikują nasze myślenie. Wciąż wydaje się nam, że jesteśmy samowystarczalni i że damy sobie radę.
Dopiero całkowita bezradność rzuca nas na nowo w ramiona Boga i krzyczymy jak Apostołowie: Panie, ratuj, giniemy!

Warto mieć świadomość, że nic się nie wymyka Bogu spod kontroli – nawet największe po ludzku tragedie. Nawet śmierć. Bóg ogarnia nas i nasze sytuacje w swoich dobrych dłoniach.
Kiedyś, gdzieś przeczytałam, że nie może przypadkowa sytuacja, w której znaleźli się uczniowie na jeziorze, zniszczyć Bożych planów, że Boże działanie nie jest zależne od sił przyrody, ludzkich pomysłów czy przypadku. Bóg wie lepiej i wie więcej. Zna nasza przyszłość i nas samych. Nikt nie zna nas tak jak On.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz