wtorek, 31 stycznia 2012

Zimno...


Zimno... Ale tak naprawdę.

Wiem, że to żadne odkrycie, kiedy za oknem -15 stopni, a w kalendarzu po prostu zima. Moja egzystencja reaguje na to zgodnie z jednym z praw fizyki - odwrotnie proporcjonalnie - im mniej stopni za oknem tym poziom mojego nieszczęścia wzrasta.
Zatęskniłam za odrobiną ciepła. Za lepszymi rękawiczkami, cieplejszą czapką, dobrym słowem. Jak dobrze, że jest malina z herbatą i koc.

Chyba urodziłam się z genem nie lubienia wszelkiego rodzaju zimna.
Zimno jest jak macka otaczająca z każdej strony i wciskająca się w każdy zakątek ciała.
Zimno na dworze, zimno w sercu, zimno w ręce, zimno w duszy, zimno wszędzie tam, gdzie na to pozwolę.  

Z zimnem jest jak z mgłą. Spowija cię wszędzie i wciska się w każdy zakątek. Tę na drodze przy zachowaniu ostrożności i odpowiednich świateł da się przeżyć, ale jeśli ma się mgłę w sercu - można nawet nie zauważyć, że się zbłądziło.

Ps. Wiem, że zbyt wcześnie na wielkopostne tory, ale właśnie teraz poświęcam trochę swojego czasu na naukę tego utworu. To zdecydowanie wprowadza mnie już na progi Wielkiego Postu. Żeby nie czuć się zbyt samotnie podrzucam Drogim Czytaczom fragment mojego zadania specjalnego z nadzieją, że się spodoba.

niedziela, 29 stycznia 2012

Gdziekolwiek będziesz...

Uff... 
Przenosiny zakończone. Zajęło mi to trochę klikania, kopiowania i przenoszenia, ale warto było. Za kilka dni zamknę starego bloga i będę już tylko tutaj.


Dawno tak nie odpoczywałam jak przez te dwa dni. Jest mi dobrze po spotkaniu długo oczekiwanym i zrozumieniu jeszcze większym.
A potem kolejne spotkanie, pachnąca kolacja i kolejne zrozumienie, niespodzianki i prosta radość, bo ktoś jest po prostu szczęśliwy.

I tak mi się przypomniała - zaśpiewała piosenka z dawnych czasów.
Piosenka o ludzkich relacjach.
Wszystko przemija. Jest w tym jakiś szczególny sens. Jakiś wyjątkowy smak życia, kiedy zostawia się za sobą kolejne dni, uczy rozumieć ludzi, cenić czas spędzony razem, nie szukać w nim tylko siebie, słuchać, cieszyć się drobiazgami, które sprawiają im radość i po prostu być. A ponad to mocując się z dniem dzisiejszym, dostrzegać jego drobiazgi i okruchy dobra, które ze sobą przynosi i nie liczyć samego tylko zysku czy zwycięstwa nad słabością innych.
W ostateczności i tak pozostaje z nas tylko pamięć, którą przykrywa kurz czasu.

Zapisałam dziś w pamięci chłopaka płaczącego w pociągu, książkę która sama się czytała w empikcafe, mroźne oczekiwanie na autobus linii 520, kawę wypitą przy akompaniamencie śmiesznych dowcipów pewnego szacownego profesora, zapachu świeżo upieczonych ciastek w cukierni, które same zapraszały żeby je zjeść. No i spotkania. Rozmowy. Dobroć i radość.

Takie chwile jak dziś odnawiają na nowo moje relacje z ludźmi samą sobą.

xxxxxxxxxx

Zawsze pamiętaj o tym, że możesz liczyć na przyjaźń silniejszą niż sztorm życiowy, miłość rozumiejącą i przygarniają w każdym doświadczeniu oraz na zaufanie mocniejsze niż rozczarowanie.

Zatem...
Gdziekolwiek będziesz, cokolwiek się stanie...
...zawsze znajdziesz miejsce przy moim stole.


środa, 25 stycznia 2012

Ciemność...

Byłam dziś w kinie na "W ciemności". Wyszłam z głową pełną myśli i obrazów. Muszę powiedzieć, że to nie jest film o wojnie, holokauście, Żydach, Polakach, Niemcach czy Ukraińcach. To niezwykły film o ludziach. Nie ma tu tylko złych i dobrych. Są różne oblicza i różne skale szarości. Są prostacy i wykształceni, są pieniądze i honor, jest rodząca się odpowiedzialność i trudna przyjaźń. Jest też dramat, zdrada, miłość, nadzieja i jej brak. Jest utrata wiary i jej poszukiwanie. Jest strata przyjaciela, ból i odwet.

Poruszamy się w autentycznych ciemnościach. Światło jeśli już jest - to jest komfortem. Nic nie jest przejaskrawione i nadęte. Nie ma hollywoodzkiego zakończenia. Dobrzy nie otrzymują swej nagrody, a źli swojej kary.

Jest za to sama istota życia. Jest człowiek, który przeżywa życie w traumie i w najgorszych warunkach jakie mogą istnieć. Ale jest też w tym miłość.

Film daje do myślenia. Mówi o tym, że jesteśmy tacy jacy jesteśmy, i że przytrafia się nam to, co się przytrafia, a nie to, na co zasługujemy.

Ps. I znów coś na dobranoc, bo muzyka jest czasami jak powietrze do oddychania.


Scars on 45 - Hearts on fire

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Zmierzchowo

Brodziłam dziś w „ciapkowatości”  mokrego śniegu. Niby zima, ale jednak niezima. Moje miasto już nie urzeka pięknem światełek i nie zapowiada świecących niespodzianek. W drodze do pracy przypominam sobie mój dziecinny park jesienią, w którym liści spadało z drzew tak dużo, że można było się w nich schować, zakopać i brodzić…

Dziś brodzę po moim zimowo-niezimowym mieście przeskakując kałuże, uważając na lód, zakopując się w śniegu… Tak – czas płynie z prędkością światła. Jeszcze nie tak dawno mój dziecinny park jesienią, a teraz trochę smutne miasto. Jeszcze nie tak dawno choinkowe światełka, radosna Epifania, a tu już Jezus pozwala się ochrzcić w wodach Jordanu i zbiera uczniów… Kiedy On zdążył dorosnąć?
Można przegapić czas dorastania jeśli wciąż tkwi się w kołysce.

Czas płynie z prędkością światła. Już zmierzch dawno osiadł mi na powiekach, a jutro znów wstanie kolejny świt. Pomiędzy zmierzchem a świtem wiele się znów wydarzy. Doczytam kolejne linijki pasjonującej lektury, coś popiszę, przez głowę przebiegnie mi stado myśli, zapłacze za ścianą dziecko sąsiadów, a padający nocą śnieg na chwilę przykryje brzydotę „ciapkowatości”.

Ps. Coś na dobranoc :)

Rosi Golan – everything is brilliant

Dryfowanie

Miałam kolejny, pracowity tydzień – włącznie z weekendem. To dobrze. Praca w jakiś dobry sposób pozwala mi zapanować nad tą częścią siebie, która popadła w kłopoty.  Dużo robić i nie pozwalać sobie na emocje.  Wcześniej działało, dziś niekoniecznie. Może to dlatego, że zaczęłam pozwalać sobie na „parowanie” emocji. Nawet nie wiedziałam co w sobie noszę. Teraz nawet nie jestem w stanie powiedzieć co jeszcze znajdę w środku siebie.
Czasami zwyczajnie się poddaję, przyznaję, że to kim jestem albo to co robię to po prostu kolejny beznadziejny przypadek. Czasami  jestem już zbyt zmęczona, by dalej walczyć. Czasami nic nie widzę, żadnej ścieżki. Jest tak ciemno jakby nigdy już nie miało zapalić się światło. Czasami jest tak jakby nic dobrego nie miało mnie spotkać. Poddaję się. Czasami na dłużej, czasami na krócej. Moja koleżanka z pracy mówi, że takie stany to porażka, że nie zdajemy egzaminu z własnego życia, z wiary w Boga. Gdzieś jest tu część racji. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że nie jestem jak samochód, któremu wymieni się część i będzie działał. Potrzebuję czasu. A i tak wiem, że nigdy nie będę działać jak powinnam.
Więc… daję sobie spokój i się wycofuję na chwilę. Paradoksalnie – odpoczywam wtedy, zbieram się do kupy, pozwalam sobie na chwile słabości i łatam na nowo dziury w sercu. Potem, kiedy już znów potrafię zaczerpnąć powietrze pełną piersią, znów zaczyna się prawdziwa praca.
Praca polegająca na znalezieniu nadziei tam, gdzie wydaje się, że nie ma jej ani trochę.

niedziela, 15 stycznia 2012

Wyjątkowa inaczej

Dawno tu nie zaglądałam. Przyznam, że nie miałam siły żeby się zebrać i napisać kilka słów.  Trudny tydzień za mną.
Kilka dni temu miałam dziwną rozmowę. Zdumiał mnie mój kolega z pracy, który usiłował mi wmówić, że kobieta tylko czeka i cieszy się, kiedy mężczyzna jej wyzna, że jest jej niegodzien, i że ona jest taka wspaniała i idealna.  I że tak naprawdę powinna sobie znaleźć kogoś lepszego od niego, bo „na coś lepszego” zasługuje. Dwa razy w życiu usłyszałam takie stwierdzenia. Raz w szkole średniej, a potem na studiach. I uwierzcie mi – nie czułam się ani tak wyjątkowo, ani tak super, ani tak bardzo lepsza od chłopaków, którzy mi to mówili -  jak zapewniał mnie mój kolega. Nie cieszyłam się z tych słów i wolałabym, żeby w przyszłości już nikt mi ich nigdy nie powiedział. Po tych rozmowach czułam się upokorzona i wyjątkowa „inaczej”. Jakbym już więcej nigdy nie miała szans na miłość, bo jak można określić poziom zasługiwania na kogoś? Jak go zbadać lub odmierzyć? Mam się „stoczyć” żeby ktoś kogo się kocha, pokochał i mnie?
„Zasługujesz na lepszego” to często tchórzostwo lub prosta chęć pozostawienia kobiety bez tzw. „poczucia skrzywdzenia”. Gdyby mężczyzna kobietę kochał – nawet gdyby gdzieś w środku siebie czuł, ze rzeczywiście ona jest „lepsza” od niego – to myślę, że próbowałby o  nią zawalczyć mimo wszystko.  Gdzieś wyczytałam, że niektórzy faceci wymagają reedukacji, bo typ obecnie dominujący to tacy, którzy przechodzą płynnie od jednej mamusi do drugiej. A ja się zastanawiam dla kogo matki wychowują synów? Bo najczęściej chyba są tak egoistyczne, że wychowują ich dla siebie.

…   …   …   …   …   …

Niedzielny wieczór. Znów coś się we mnie szarpie. A może po prostu szamocę się sama ze sobą. Czuję na sobie każdą najmniejszą emocję. Nawet cudzą. Mieszają się ze sobą, a mi trudno je rozgraniczyć. Czuję się jak stary rupieć. Trudny tydzień za mną, a nie szykuje się lepszy. Urlopy, zwolnienia, co dzień ktoś inny chorował, co dzień radzenie sobie z łataniem dyżurów. Dodatkowo nieporozumienia, naciski,  czasami trudne słowa, wszechobecne plotki. Ale nie to sprawiło, że czuję się dziś jak stary rupieć. Za ten stan „starego rupiecia” mogę za to winić tylko siebie.  Za to, że w sobotni wieczór miałam nieoczekiwanego gościa, a w związku z tym wyczerpującą rozmowę, po której czuję się do dziś zmęczona i rozbita.
Świat to przecież piękne miejsce do życia. Po co dodatkowo go psuć? Jest na nim tyle miejsca do mieszkania, tyle rzeczy do zobaczenia, tylu ludzi do poznania, tyle wydarzeń do przeżycia.  Chciałabym, żeby ludzie po prostu pozwolili żyć sobie nawzajem.  Żeby każdy z nas miał kogoś przy kim czuje się dobrze bez względu na to kiedy i w jakich okolicznościach się go spotyka, żeby miało się pewność że to „swój” człowiek, który chce dla ciebie dobrze, który przyśle e-maila, napisze śmiesznego sms-a, będzie gotowy być, kiedy trzeba być, który czasem o tobie pomyśli,  chce dla ciebie  dobrze. I odwrotnie.
Jesteśmy sobie potrzebni – obojętnie jak to nazwiemy: nieznajomi z przystanku autobusowego, koledzy i koleżanki z pracy, przyjaciele, bratnie dusze czy małżonkowie… Wystarczy odrobina wzajemnej życzliwości. Kilka dobrych słów i gestów.
Świat może znów stać się przyjaźniejszy i lepszy. A to zależy tylko od nas.

niedziela, 8 stycznia 2012

Jest mi tak, jakby już...

Dotąd doszliśmy.
Tu się rozwiązały koniec z początkiem…
…Nikt nie przypływa po nas. Puste oceany…
… Jest mi tak, jakby już było za późno…

Nie. To nie tak że mam jakiś paskudny nastrój. Wręcz przeciwnie. Włączyłam sobie starą muzykę, gdzieś ze staro-studenckich czasów i pamięć po raz kolejny sprawiła mi psikusa wyrzucając na wierzch mnóstwo starych emocji.  Chciałam wczoraj pospacerować, aby ogarnąć cudze tajemnice szumem modlitwy i przemyśleć kilka rzeczy, ale przeszkodził mi w tym deszcz. Chyba czas się przyzwyczaić do pory zimo-deszczowej i przemianować styczeń na styczniopad.  Niemniej jednak trochę myśli przelatuje mi po głowie z myślą błyskawicy. Może po części dlatego, że doświadczyłam czegoś dziwnego, a zarazem trudnego, co wyrzuciło mi z pamięci kilka obrazków i uczuć z nimi związanych.  Szkoda, że nie umiem malować. Może obraz żywiej niż słowo pozwoliłby mi wyrazić to co czuję i myślę.

Przez emocje przemyka mi się zmęczenie. Muszę znów nabrać dystansu do cudzego wiecznego niezadowolenia. No i do kłamstwa, którego niedawno doświadczyłam. Przez to wszystko myślę o nas. Ludziach z krwi i kości. Konkretnych przypadkach – także i sobie – jak również o tych wszystkich, których dane mi poznać tu i tam.
Ileż razy ktoś nas rozczarował – nie takim zachowaniem, o jakim myśleliśmy, nie takim wyborem, którego byśmy oczekiwali, nie takimi słowami, których się spodziewaliśmy.
Są wydarzenia, których nikt z nas nigdy by sobie nie wymyślił, ale przydarzyły się. Ile razy każdy z nas myślał „to nie tak”, „to niesprawiedliwe”, „to nie powinno się zdarzyć”.
Są chwile, kiedy oglądamy na własne oczy okropności wyrządzone przez innych i  przestajemy wierzyć w to, że człowiek może się zmienić. W dodatku czasami doświadczamy zła, po którym przestajemy siebie rozpoznawać i  marzymy tylko o tym, aby mieć dar cofania czasu. Czasami blokujemy pamięć i staramy się żyć tak jakby się nic wokół nas nie wydarzyło i przestajemy być sobą.
Wielokrotnie doświadczymy niezrozumienia. Staniemy się pastwą cudzych języków. Wyrządzimy krzywdy, które na zawsze zmienią innym życie
Jesteśmy tylko ludźmi, których trudno zaszufladkować, i po których trudno się czegokolwiek spodziewać.

I nawet jeśli zatrzymuje nas jakaś ciemność,  wypadamy z drogi bo pojawił się nieoznaczony, ostry zakręt czy nieoczekiwanie lód ściął nas z nóg – to idziemy dalej, bo wierzymy, że w świecie istnieje dobro, o które warto walczyć.  I obojętnie jak to nazwiesz – istnieje miłość, nie ta z motylkami w brzuchu, ale ta chodząca przy ziemi, która walczy o człowieka do końca i  która nie waha się oddać z siebie wszystkiego.

Wiem to – bo doświadczam dobra. Choćby nawet jego drobiazgów czy odprysków, które prostują pokręcone ścieżki. Bo czasami pojawia się ktoś, kto jednym zdaniem wypogadza niebo. Bo czasami czyjaś pogodna twarz, cukierek położony przy komputerze, prosta pamięć o tym, by gdzieś cię zabrać lub coś ci przynieść sprawi, że świat staje się przyjaznym i dobrym miejscem.
Mimo rozczarowań – chcę wierzyć, że istnieje w nas dobro przykryte kurzem doświadczeń i ran, że istnieje w nas studnia miłości, z której każdy może zaczerpnąć.

wtorek, 3 stycznia 2012

Cóż ja z tobą czułości...

Cóż ja z tobą czułości w końcu począć mam
czułości do kamieni do ptaków i ludzi
powinnaś spać we wnętrzu dłoni na dnie oka tam
twoje miejsce niech cię nikt nie budzi
Psujesz wszystko zamieniasz na opak
streszczasz tragedię na romans kuchenny
idei lot wysokopienny
zmieniasz w stękania eksklamacje szlochy
Opisać to jest zabić bo przecież twoja rola
siedzieć w ciemności pustej chłodnej sali
samotnie siedzieć gdy rozum spokojnie gwarzy
w oku marmurów mgła i krople toczą się po twarzy


Styczeń wystartował wyjątkowo szybko. Chciałam znów zatrzymać dla siebie trochę międzyświątecznego czasu, ale jak zwykle mi się nie udało. Popołudnia przychodziły zbyt szybko, a wieczory stały się takie krótkie. Dziś pachnie pomarańczowo-jabłkowo-malinową herbatą z odrobiną porzeczkowej nalewki. Sączę ją powoli żeby zachować jeszcze trochę świątecznego czasu i wolniejszych chwil.

To już rok blogowania, ale nie mam zamiaru nic podsumowywać czy robić jakichś planów. Życie jest zaskakujące samo w sobie i potrafi zburzyć misternie układane plany, mieszać w postanowieniach, wymagać zrobienia czegoś innego niż chcielibyśmy. Nie mam więc postanowień, omijam szerokim łukiem marzenia i pozbywam się pragnień.  Wszak im mniej oczekiwań mamy w stosunku do własnego życia czy do ludzi, którzy nas otaczają – tym mniej czeka nas rozczarowań do przeżycia.
Odkrywam na chwilę swoje serce, by zaraz znów je schować mając świadomość, że nie dam rady w pełni go do końca komuś pokazać. Uszkodzenie wyryte na nim przez zawał życia sprawia, że jego tkanka jest inna niż na większości normalnych serc. Odwiedzam specjalistę, który zakłada na nim swoiste bypassy. Operacja trwa i nie wiem czym i jak się naprawdę skończy.<br><br>
W moich żyłach wciąż płynie depresyjna natura, ale jakby jest już spokojniej. Jakby pierwsze sztormy były już za mną. Na razie nie mogę się jej pozbyć, ale wierzę, że i na nią przyjdzie kiedyś koniec. Wpadłam przez nią w naiwność. Taki mechanizm obronny, który sprawia, że na swój wyjątkowy sposób radzisz sobie z trudnościami. Żeby nie znienawidzić nikogo obok siebie naiwnie myślisz, że nikt nie jest zdolny uczynić komukolwiek zła. Swoisty rodzaj sublimacji, który czasami doprowadza mnie do absurdu. Mimo to jakoś dzięki niej przetrwałam.  Na swój sposób poradziłam sobie ze światem przechodząc ponad wszystko co mnie spotkało i spotyka. Czas jednak pozbyć się tej maski, co zapewne najłatwiejsze nie będzie.

Brakuje mi spacerów. Jakoś ta pogoda wcale mnie do nich nie nastraja. Wręcz przeciwnie – pragnę wrócić do domu i wtulić nos w ogromną ilość zdań zgromadzonych w książkach. Chciałabym jednak do nich powrócić, bo kiedy spaceruję to wyobrażam sobie, że nie jestem sama. Mijam te same miejsca, czasami te same twarze. Wszak te miejsca są moje. Lubię je przemierzać, patrzeć w niebo, słuchać tej samej muzyki sączącej się do uszu przez słuchawki. Przesuwają się w czeluściach mojej głowy wszystkie moje i cudze zmartwienia, sprawy do ogarnięcia, radości do podzielenia. Czasami kołaczą mi się tajemnice złożone w zaufaniu we mnie, a także te tajemnice, które same weszły w moje ręce choć ich nie chciałam. Wiem, że mam w sobie coś z lekarza, który chciałby wszystko uratować i naprawić. Chodzę więc czasami tu i tam po obrzeżach cudzych żyć zastanawiając się nad środkami zaradczymi. Czasami jedno co mogę – to pleść sznur modlitw zawierzający wszelki rodzaj tajemnic.

I na koniec jeszcze… nie lubię tego robić i unikam myślenia w rodzaju „co by było gdyby..”,  ale „gdyby” ktoś zapytał mnie o spełnienie jednego marzenia – to chciałabym dostać możliwość cofnięcia czasu do pewnego września z ubiegłego wieku…